Znaki czasów

25.03.2024

Politycy i ludzie mediów lubią mówić czasem na wyrost, że oto wydarzyło się coś „historycznego”, by podkreślić znaczenie podjętych decyzji albo fakt bycia w miejscu, w którym „dzieje się historia”. Ale mówiąc o ostatnim unijnym szczycie, że był „historyczny” żadną przesadą nie jest.

Zagrożenie jest realne!

Niestety ostrzeżeń o zagrożeniu wojną z Rosją mamy ostatnio aż nadto. Mówią o tym politycy, analitycy, ale i twarde dane, które udaje się zdobyć, a które dotyczą rosnącego potencjału militarnego Rosji. Tak się dzieje mimo sankcji świata zachodniego, mimo wielkich strat, jakie ponosi armia Putina w Ukrainie. Kilka dni temu szef ministerstwa obrony Siergiej Szojgu zapowiedział, że do końca tego roku zostaną utworzone dwie nowe armie, 14 nowych dywizji i 16 brygad. Amerykańscy eksperci z Instytutu Badań nad Wojną uważają, że dzieje się to wszystko nie z myślą o zaspokojeniu bieżących potrzeb wojny z Ukrainą, ale że chodzi o „przygotowywanie do potencjalnego pełnoskalowego konfliktu z NATO”. Kiedy? Zdaniem tych samych ekspertów „wcześniej niż zakładali niektórzy zachodni analitycy”, ale „nie w najbliższej perspektywie”.

Nawet jeśli nie jest to zbyt precyzyjne określenie, to trudno zasypiać gruszki w popiele. Tym bardziej, że mieliśmy jeszcze jedno symboliczne zdarzenie kilka dni temu. Rzecznik Władimira Putina Dmitrij Pieskow w wywiadzie dla gazety „Argumenty i Fakty” mówił tak: „Jesteśmy w stanie wojny. Tak, to zaczynało się jako specjalna operacja wojskowa, jednak jak tylko tam zebrała się ta zgraja, kiedy Zachód stał się uczestnikiem tego po stronie Ukrainy, to dla nas to stało się już wojną. Jestem tego pewny„. Wszyscy, którzy usłyszeli te słowa zaczęli przypominać, że za samo nazwanie ataku rosyjskiej armii na Ukrainę „wojną” dostawało się parę lat w łagrze, a tu proszę. Teraz same „usta prezydenta”, jak się mówi o Pieskowie, używają słowa „wojna” i to w kontekście Zachodu stojącego po stronie Ukrainy.

Własna siła.

Nikogo już nie dziwi, że przywódcy państw i rządów Unii Europejskiej z niespotykaną dotąd gorliwością dyskutowali nie tylko o pomocy wojskowej dla Ukrainy, ale przede wszystkim o rozwoju własnego potencjału obronnego, w tym o działaniach na szczeblu Wspólnotowym. Szef Rady Charles Michel pytany o słowa Pieskowa na konferencji prasowej po szczycie powiedział: „Wszystko to pokazuje, że mamy rację pracując nad poprawą, wzmocnieniem naszej gotowości obronnej. Chcę, by to było jednak jasne: nie chcemy rozprzestrzeniać lęków w europejskich społeczeństwach. Ale z drugiej strony musimy być szczerzy i przekazać opinii publicznej, obywatelom w całej Unii, że chcemy pokoju, naprawdę, ale jeśli chcemy mieć poczucie bezpieczeństwa, stabilności, to szalenie ważne jest wzmocnienie naszego potencjału obronnego, naszych zdolności obronnych. Musimy zbudować prawdziwą europejską unię obronną.”

Ponownie trzeba podkreślić, że to nie jest żadne NATO-bis, ani podważanie znaczenia Sojuszu Północnoatlantyckiego. Unia Europejska to przede wszystkim wspólny rynek, ale problem w tym, że w branży zbrojeniowej tej wspólnotowości jest tyle, co kot napłakał. Nie będąc ekspertem od sprzętu wojskowego chcę wskazać, ile sama Polska wydaje na zakupy dla naszej armii, głównie w Stanach Zjednoczonych ale też na innych, poza-unijnych rynkach. Pisał o tym kilka dni temu w Rzeczpospolitej red. Zygmunt Lentowicz, powołując się na dane z BBC opracowane na podstawie raportu podatkowego rządu USA. Otóż okazuje się, że Polska „zamawia od amerykańskiego sojusznika helikoptery Apache za 12 mld dol., systemy rakietowe wysokiej mobilności HIMARS za 10 mld dol. i czołgi M1A1 Abrams za 3,75 mld dol. Dodatkowo Warszawa wydała 4 mld dol. na zintegrowane systemy dowodzenia obroną powietrzną i przeciwrakietową. Łącznie to niemal 30 mld dol., czyli 120,6 mld zł”.   Z  kolei na początku lutego tego roku portal Business Korea informował, że rządząca Koreą Płd. partia nada priorytet przyjęciu poprawki do ustawy, która umożliwi sfinansowanie wartej 30 bln wonów (ok. 90 mld zł) umowy na zakup uzbrojenia przez Polskę. Chodzi tu o drugi już kontrakt. Wartość pierwszego zamówienia z naszego MON-u z 2022 roku to 50 mld zł.

Kupuj europejskie!

Nie da się ukryć, że nasz rodzimy przemysł zbrojeniowy także przeżywa boom, ale unijni liderzy i tak uznali, że wzmacniając europejski potencjał obronny, warto więcej inwestować w firmy działające w Unii, bo będzie to oczywista korzyść. Znalazło to odzwierciedlenie w tzw. konkluzjach ze szczytu. W punkcie 15 zapisano: „Unia Europejska jest zdecydowana zwiększyć swoją ogólną gotowość obronną i zdolności obronne, tak by obydwa te elementy odpowiadały jej potrzebom i ambicjom w kontekście rosnących zagrożeń i wyzwań w zakresie bezpieczeństwa. Opierając się na Deklaracji wersalskiej i Strategicznym kompasie, jest zdeterminowana zmniejszyć swoje strategiczne zależności i rozwijać swoje zdolności. Należy odpowiednio wzmocnić europejską bazę technologiczno-przemysłową sektora obronnego w całej Unii”.

Oczywiście wymagać to będzie pieniędzy. I tu chcę zwrócić uwagę na punkt 15 b tychże konkluzji, bo może to być bardzo interesujące dla polskich firm. Otóż liderzy państw zgodzili się, że niezbędna jest „poprawa dostępu europejskiego przemysłu obronnego do finansowania publicznego i prywatnego. W tym kontekście Rada Europejska zwraca się do Rady i Komisji, aby zbadały wszystkie możliwości uruchomienia finansowania i do czerwca przedstawiły informacje na ten temat. Ponadto zwraca się do Europejskiego Banku Inwestycyjnego, aby dostosował swoją politykę udzielania pożyczek przemysłowi obronnemu oraz swoją obecną definicję produktów podwójnego zastosowania, jednocześnie zachowując swoje możliwości finansowania.”

Czy to może dotyczyć jedynie państwowych gigantów? Otóż nie. I tu odsyłam do punktu 15 f, który mówi o konieczności „zachęcenia do dalszej integracji europejskiego rynku obronnego w całej Unii, poprzez ułatwianie dostępu do łańcuchów dostaw w dziedzinie obronności, w szczególności w odniesieniu do MŚP i spółek o średniej kapitalizacji, oraz poprzez ograniczenie biurokracji”. Tego typów ciekawych zapisów w konkluzjach jest wiele i zachęcam do ich dokładnego przestudiowania. Sceptykom, którzy będą dowodzić, że papier jest cierpliwy i zniesie każdy zapis, chcę przypomnieć, że Rada Europejska to najważniejszy, polityczny organ Unii Europejskiej, który podejmuje kierunkowe decyzje, a te Komisja Europejska we współpracy z Parlamentem Europejskim i Radą UE są przekuwane na praktyczne działania. Należy zatem się spodziewać, że praktyczny wymiar tych zapisów wkrótce się pojawi.

Historyczne przez małe „h”.

I będą to właśnie owe „historyczne” decyzje, które w historii Wspólnoty mają wielkie znaczenie. Niektórzy mówią nawet o „kopernikańskim przewrocie”. Nieco mniejszego formatu, ale także o wielkim znaczeniu są inne decyzje podjęte na ostatnim szczycie. Tu warto zwrócić uwagę na coś, co było omawiane od miesięcy, a co w końcu zostało zdecydowane. Chodzi o wykorzystanie zysków z zamrożonych w Europie rosyjskich aktywów na pomoc wojskową dla Ukrainy. „Na rok 2024 możemy spodziewać się zebrania z tego źródła około 3 miliardów euro i podobnych kwot w latach kolejnych” – mówił Ursula von der Leyen. Te  3 miliardy euro to odsetki z ponad 300 mld zamrożonych w Europie rosyjskich aktywów. W wielu środowiskach politycznych i prawniczych panuje pogląd, że należy sięgnąć po całość, ale na razie wygrywa obawa, że taki krok uderzy w gospodarkę Unii, gdyż spowoduje utratę zaufania międzynarodowych inwestorów. Zobaczymy, który pogląd ostatecznie zwycięży.

Na razie przywódcy państw zdecydowali się na jeszcze jeden ruch uderzający w Rosję. „Przygotowaliśmy propozycję podwyższenia ceł na import z Rosji i Białorusi zbóż, nasion oleistych i produktów pochodnych. Istnieje kilka dobrych powodów, dla których warto było przedstawić tę propozycję. Zapobiegnie to destabilizacji unijnego rynku tych produktów przez rosyjskie zboże. Uniemożliwi Rosji wykorzystywanie dochodów z eksportu tych towarów do Unii Europejskiej”. To także słowa przewodniczącej Komisji Europejskiej z konferencji prasowej po pierwszym dniu szczytu. Tu warto przypomnieć, że część zbóż eksportowanych przez Rosję została ukradziona z Ukrainy, co dodatkowo wywołuje irytację, że Rosja w Unii z tej kradzieży czerpie zyski! Tę decyzję poprzedziły długotrwałe negocjacje, bo niektórzy uważali, że najlepiej nałożyć na te produkty sankcje. Stanęło na wyższych cłach, bo sankcje wymagają jednomyślności i znowu pojawiłby się problem z Orbanem lub Fico, a cła nakłada się większością kwalifikowaną.      

Zamykając listę „historycznych” decyzji szczytu warto zwrócić uwagę na zapis w konkluzjach, który mówi, że „Rada Europejska z zadowoleniem przyjmuje postępy Ukrainy i Republiki Mołdawii w realizacji niezbędnych reform na ich drodze do UE. W związku z przedłożeniem projektu ram negocjacyjnych dla Ukrainy i Republiki Mołdawii Rada Europejska zwraca się do Rady o szybkie przyjęcie tych ram i niezwłoczne kontynuowanie prac”. Faktem jest, że o rozpoczęciu negocjacji akcesyjnych z tymi państwami zdecydowano już wcześniej, ale nie było to określone „kalendarzowo”. Tymczasem sytuacja Ukrainy, próby destabilizacji przez Rosję Naddniestrza, zachęciły do wpisania takiego punktu do konkluzji. A szef Rady Charles Michel od siebie dodał: „Mam nadzieję, że jeszcze za prezydencji belgijskiej możliwe będzie zorganizowanie pierwszej konferencji międzyrządowej z Ukrainą”. Czyli w ciągu 3 miesięcy Ukraina powinna rozpocząć negocjacje akcesyjne! Może to mieć duże znaczenie dla załatwienia „przy okazji” innej, ważnej sprawy czyli dostępu ukraińskich produktów rolnych na wspólny rynek.

Ciekawostka na finał.

Na koniec dodam, że nie bardzo rozumiem, jak to wszystko dało się jednomyślnie przyjąć. Rosja otrzymała przecież kolejny, bardzo jasny sygnał, że polityka UE wobec niej będzie twarda, także w kontekście ostatnich wyborów prezydenckich. W konkluzjach czytamy, że Rada „stanowczo odrzuca bezprawne tzw. „wybory” zorganizowane przez Rosję na tymczasowo okupowanych ukraińskich terytoriach Krymu, Sewastopola, Doniecka, Ługańska, Zaporoża i Chersonia i nigdy nie uzna tych wyborów ani ich wyników”. Temu zapisowi nie sprzeciwił się Wiktor Orban, który przecież parę dni wcześniej pogratulował Władimirowi Putinowi reelekcji, zaznaczając, że „współpraca między Węgrami a Rosją, oparta na wzajemnym szacunku, umożliwia ważne dyskusje nawet w trudnym kontekście geopolitycznym”.  W co ten facet gra ….?

Maciej Zakrocki

COPYRIGHTS BCC
CREATED BY 2SIDES.PL