Wojna zmienia wszystko. Prawie.

14.03.2022

Unię Europejską wymyślono głównie po to, by nie było w Europie więcej wojen. Udało się ich szczęśliwie uniknąć w okresie zimnej wojny, a po 1989 roku – pomijając okrutną wojnę na Bałkanach – mieliśmy pewność, że to już jedynie ponura przeszłość Starego Kontynentu. Dzisiaj, gdy widzimy, co się dzieje w Ukrainie, niektórzy wracają do tamtych lat, by raz jeszcze sprawdzić, czy nie popełniono jakiegoś błędu, czy nie za bardzo ówczesny Związek Radziecki, a później Rosja, nie zostały upokorzone. To zły trop. Albo wierzymy w wolność i suwerenność w podejmowaniu decyzji, albo zostaniemy w epoce jałtańskiej z podziałem świata na strefy wpływów.

Zaraz po ataku Rosji na Ukrainę tu i ówdzie pojawiły się materiały przypominające czas wielkich przemian i działania dyplomacji Zachodu na rzecz uspokajania Niedźwiedzia, by nie wykonał jakiegoś nerwowego ruchu, patrząc na solidarnościową rewolucję w Polsce czy aksamitną w Czechosłowacji. Rzeczywiście w lutym 1990 roku amerykański sekretarz stanu James Baker udał się do Moskwy, aby uspokoić Gorbaczowa w imieniu prezydenta George’a Busha seniora. „Bardzo chcę, aby pan wiedział: ani ja, ani prezydent nie zamierzamy czerpać żadnych jednostronnych korzyści z procesu, jaki właśnie ma miejsce”. Następnie powiedział: „Rozumiemy, że nie tylko dla Związku Radzieckiego, ale i dla innych europejskich krajów ważne jest, by posiadały gwarancje, że jeśli Stany Zjednoczone utrzymają swoją obecność w Niemczech w ramach NATO, obecna militarna jurysdykcja Sojuszu nie zostanie przesunięta ani o cal w kierunku wschodnim”.

No i teraz tego typu historie z dziejów dyplomacji wyciągają niektórzy, usiłujący uzasadniać haniebną wojnę Putina. Do kolekcji argumentów z tej listy sięga się też po wypowiedź George’a Kennana, dyplomatę, sowietologa, uważanego za architekta polityki zimnej wojny w latach 40. i 50. XX wieku, który w 1997 roku przestrzegał: „rozszerzenie NATO będzie najbardziej fundamentalnym błędem amerykańskiej polityki w całym okresie powojennym. Można się spodziewać, że taka decyzja doprowadzi do podsycenia nacjonalistycznych, antyzachodnich i militarystycznych tendencji w rosyjskiej opinii publicznej; wywrze niekorzystny wpływ na rozwój rosyjskiej demokracji; przywróci atmosferę zimnej wojny w stosunkach między Wschodem a Zachodem i pchnie rosyjską politykę zagraniczną w kierunkach zdecydowanie nie po naszej myśli”.

Zgoda, można uznać, że ten niewątpliwie wybitny znawca Rosji miał nosa, ale trudno jednak było zamykać państwom drogę, którą chciały iść zgodnie z własną wolą, wolą swoich społeczeństw. Czy obawa przed rosyjską reakcją miała zabrać Polakom, Litwinom czy Węgrom nadzieję na zbudowanie swojego bezpieczeństwa w oparciu o sojusz Północnoatlantycki? Czy bojaźliwe patrzenie na reakcję władz na Kremlu miało zniszczyć nasze aspiracje na członkostwo w Unii Europejskiej? Oczywiście nie!

Szczęśliwie, choć jednocześnie w tragicznych okolicznościach, widząc poczynania rosyjskiej armii, popełniane przez nią zbrodnie wojenne, ten rodzaj usprawiedliwiania putinowskiej wojny zniknął z politycznego dyskursu. Jednocześnie wzmocnione zostały argumenty wszystkich tych, którzy dowodzą, że Ukraina też mam prawo do wyboru swojej drogi, do członkostwa w NATO i Unii, jeśli tylko naród, demokratycznie wybrane władze będą tego chciały. Że lęk przed despotą, dyktatorem nie może być powodem zgody na jego żądania, bo wtedy zaczniemy podważać wartości, na których zbudowane są organizacje i instytucje demokratycznego świata.

Widać wyraźnie, że ta wojna zmieniła jak dotąd wiele – jeśli jeszcze nie wszystko – w spojrzeniu Zachodu na Rosję i jej despotycznego przywódcę. Jeszcze nigdy nie było tak jednomyślnej zgody na nałożenie nieznanych w dziejach pod względem skali sankcji. Nigdy wcześniej na poziomie poszczególnych firm z całego świata nie podjęto decyzji o całkowitym zawieszeniu działalności, przy pełnej świadomości ponoszonych strat. Jeszcze nigdy Unia Europejska nie pożyczała pieniędzy na zakup uzbrojenia na pomoc dla walczącego kraju. Po raz pierwszy w swojej historii Republika Federalna Niemiec całkowicie zmieniła swoją politykę obronną i zagraniczną wobec Rosji. Jak to obrazowo opisała Justyna Gotkowska z Ośrodka Studiów Wschodnich w wywiadzie dla Krytyki Politycznej: „Olaf Scholz miał do wyboru: czy zostać kanclerzem, który w podręcznikach zapisze się jako rzecznik słabych Niemiec i kontynuator polityki oportunizmu ekonomicznego, czy może przejść do historii jako ten, który zwrócił Niemcy o 180 stopni i stanął na wysokości zadania”. I zdecydował się na to drugie, co więcej, właściwie bez publicznej dyskusji w Niemczech, po konsultacjach wyłącznie z najważniejszymi politykami Zielonych i liberałów. Dzieją się rzeczy, które nie śniły się filozofom, choć boli, że w tak dramatycznych okolicznościach.

Ktoś powie: nie można w polityce tracić pragmatyzmu, trzeba mieć świadomość, że wszystko ma swoją cenę, że choćby sankcje są bronią obosieczną i dotkną prędzej czy później nie tylko tego, na kogo są one nakładane. To prawda. Bardzo wyraźnie było widać to myślenie, gdy pojawił się pomysł odcięcia Europy od dostaw rosyjskiej ropy i gazu. Bułgaria, Węgry, Niemcy, ale i Polska zaczęły się wahać, bo jak to wpłynie na naszą gospodarkę, inflację, nastroje społeczne. Już przerażają nas ceny na stacjach benzynowych, a przecież embarga jeszcze nie ma! Wiele wskazuje na to, że go właśnie z tych powodów nie będzie, ale też wszyscy musimy się liczyć z oskarżeniami, że płacąc Putinowi za surowce, finansujemy jego krwawą wojnę. Że wolimy własny komfort i ciepłe kaloryfery, licząc, że ta wojna jakoś się zakończy, a Rosja na pewno nie zaatakuje kolejnych państw.

Podobny pragmatyzm ujawnił się po tym, jak Wołodymyr Zełenski 28 lutego w mediach społecznościowych napisał: „Podpisałem dzisiaj wniosek o członkostwo Ukrainy w Unii Europejskiej. Jestem pewien, że to realne”. Zaczęto mówić o „szybkiej ścieżce”, o jasnej deklaracji Zachodu, bo to dla przecież dla ludzi walczących w Ukrainie, ale i dla uciekających stamtąd przed wojną, będzie miało olbrzymie znaczenie. Niektórzy politycy w Polsce – zgodnie zresztą z prawdą – zwracali uwagę, że Ukraińcy to jedyny naród europejski, który już drugi raz walczy o swoje miejsce w Unii Europejskiej z bronią w ręku. To miałby być wystarczający powód, by ich wolę spełnić. Tyle że nie ma czegoś takiego jak „szybka ścieżka” do członkostwa, a nawet największa sympatia do walczącego narodu nie powinna skłaniać do łamania prawa, bo przecież dlatego Ukraina chce być w Unii, bo tam tak się nie działa.

Sprawa ta była głównym tematem obrad podczas nieformalnej Rady Europejskiej w Wersalu. I choć przed spotkaniem mówiło się, że członkostwo Ukrainy w Unii po raz pierwszy poważnie podzieli Wspólnotę od chwili wybuchu wojny, to na szczęście tak się nie stało. Uważany za przeciwnika – choćby określenia perspektywy nadania Ukrainie statusu państwa kandydującego – holenderski premier Mark Rutte mówił dziennikarzom po pierwszym dniu szczytu: „Wszyscy mamy świadomość, jak nieprawdopodobnie ciężka jest sytuacja w Ukrainie, jak agresja Rosji na Ukrainę strasznie doświadcza ten kraj atakowany przy pomocy bomb kasetowych, wiemy, że ogień artyleryjski jest kierowany na domy mieszkalne, a nawet szpitale dziecięce. Dlatego wszyscy są zszokowani tym, co się dzieje w Ukrainie. Niemniej jednak pojawiło się pytanie, czy coś takiego jak szybka ścieżka do członkostwa czy nawet do statusu kandydata istnieje? Niestety nie ma jej w unijnym prawie. Dlatego proponujemy dwutorowe podejście: pierwsze dotyczy wniosku Ukrainy o członkostwo i to jest już procedowane rzeczywiście szybko. Już Rada przesłała ten wniosek do Komisji, by ta zgodnie z regułami wydała opinię i to chwilę zajmie, może miesiąc, a cały proces akcesji już pewnie lata.

Ostatecznie w uzgodnionej i zaakceptowanej przez wszystkich deklaracji wersalskiej znalazły się takie zdania: „W oczekiwaniu na to i bez zwłoki będziemy dalej wzmacniać nasze więzi i pogłębiać nasze partnerstwo, by wspierać Ukrainę w podążaniu jej europejską drogą. Ukraina należy do naszej europejskiej rodziny”. Za mało? Niestety nie. Droga do członkostwa w Unii, o czym dobrze pamiętamy z naszych negocjacji akcesyjnych, to lata dostosowywania krajowego prawa do unijnego. To czas poważnych reform i działań, które pozwalają na wprowadzenie unijnych norm, np. w sprawach ochrony środowiska. To wreszcie pieniądze, wielkie pieniądze, które płyną z unijnego budżetu do państw odstających w poziomie rozwoju i bogactwa od reszty, do czego służy polityka spójności. To Wspólna Polityka Rolna, która zabiera z budżetu UE ok. 35% wszystkich środków. Ci, którzy orientują się w wielkości ukraińskiego rolnictwa, wiedzą, co objęcie go WPR oznaczałoby dla reszty państw. Wszystko to musi odbywać w procesie negocjacji i wielkiej pracy legislacyjnej parlamentu Ukrainy.

Czy można myśleć o tym serio dzisiaj? W tych warunkach? Nie można, mimo najszczerszych chęci pomocy i wszelkiego wsparcia.

Nie można też ukrywać tu pewnej wstrzemięźliwości, jaka pojawiła się w niektórych państwach „starej Unii” w ostatnich latach, a której sprawcami są/były rządy niektórych państw, które weszły do Wspólnoty w 2004 i 2007 roku. Łamanie praworządności, odejście od zasad demokracji liberalnej, korupcja, w tym z unijnymi pieniędzmi w tle, wszystkie te zjawiska wiążą się z państwami naszego regionu. Nie raz mogliśmy słyszeć, gdy rządy w Warszawie, Budapeszcie, ale też w Pradze, Sofii czy Lublanie wchodziły w ostry spór z resztą Unii Europejskiej, że popełniono błąd przyjmując te państwa do organizacji. A przecież dzisiaj nadal w rządach tych państw są politycy, którzy jeszcze wczoraj mówili o „dyktacie Brukseli”, o „zamachu na naszą suwerenność”. Czy któryś z tych, który mówił: „wczoraj Moskwa, dziś Bruksela” został po agresji Rosji na Ukrainę zdymisjonowany? Nie, a przecież powinien, jeśli nie widzi różnicy między zbrodniczą dyktaturą, której armia bombarduje szpitale, a Unią Europejską! Oczywiście chcemy wierzyć, że po wojnie w Ukrainie dalej będą rządziły ekipy proeuropejskie, że ten ciężko doświadczany naród podtrzyma swoje unijne aspiracje i że przeprowadzony zostanie cały proces dostosowania tego państwa do unijnych zasad. I wtedy żadnych obaw nie będzie!

W tym kontekście i z kronikarskiego obowiązku chcę przywołać burzliwą dyskusję w Polsce i na forum Parlamentu Europejskiego w związku z rezolucją, jaką Parlament przyjął podczas ubiegłotygodniowej sesji plenarnej. Nosi ona nazwę: Rezolucja Parlamentu Europejskiego w sprawie praworządności i konsekwencji wyroku TSUE. W punkcie 11 dokumentu czytamy: PE podkreśla, że mechanizm warunkowości w zakresie praworządności powinien mieć zastosowanie zarówno do budżetu Unii, jak i do NextGenerationEU; podkreśla ponadto, że zatwierdzenie planów krajowych w ramach Instrumentu na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności powinno być uzależnione od spełnienia wszystkich 11 kryteriów określonych w art. 19 rozporządzenia w sprawie Instrumentu na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności. To z powodu tego punktu podczas debat posłowie obozu rządzącego nie zostawiali na szeroko rozumianej Unii suchej nitki. Jadwiga Wiśniewska mówiła: „Natychmiast należy odblokować należne Polsce środki z krajowego funduszu odbudowy, które są nieprawnie przez Komisję Europejską blokowane. W obliczu wojny i tej tragedii, która się rozgrywa na naszych oczach, czas zacząć zachowywać się solidarnie. I to wezwanie kieruję do Komisji Europejskiej i do Parlamentu, który jutro chce głosować rezolucję w sprawie blokowania środków dla Polski. Wasza hipokryzja jest niestety ogromna”. A była premier Beata Szydło w tej sprawie powiedziała tak: „Nie może być, Szanowni Państwo, tak, że w najtrudniejszym czasie Polska, która, tak jak Estonia, pomaga ze wszystkich sił Ukrainie, uchodźcom, gdzie każda polska rodzina przyjmuje i wyciąga dłoń pomocną do Ukraińców, którzy znajdują w Polsce nowy dom i bezpieczne schronienie, jest przez tę Izbę karana. I po raz kolejny będzie dzisiaj próba podejmowania rezolucji przeciwko Polsce, próba zahamowania i powstrzymania wypłaty środków dla polskiego rządu. Tak nie może być”.

Rezolucja została przyjęta. Na 662 głosujących, „za” było 478, 155 „przeciw”, 29 osób wstrzymało się od głosu. Czemu nie było pozytywnej z punktu widzenia naszej władzy reakcji na te argumenty? Bo wojna zmienia wiele, ale nie wszystko. Unia Europejska dalej jest Wspólnotą prawa. Przyjętych zasad wojna u naszych bram nie zawiesza. Można podziwiać Polaków, samorządy, NGO’sy za wielkie serce i chęć niesienia pomocy uchodźcom. Ale czy to ma zwalniać rząd z przestrzegania zasad praworządności? Nie, bo do takiej Unii także Ukraińcy należeć by nie chcieli.

Maciej Zakrocki

COPYRIGHTS BCC
CREATED BY 2SIDES.PL