Wczoraj tuż po godzinie 20-tej w Europie słychać było łomot: to skumulowany dźwięk kamieni spadających z serc tych wszystkich, którzy wierzyli w zwycięstwo Emmanuela Macrona. I choć prawie przez cały okres oddzielający I turę wyborów od drugiej urzędujący prezydent prowadził w sondażach, to jednak dobrze było mieć to potwierdzone w głosowaniu. Podany wynik 58,2 procent dla Macrona, choć był wynikiem z sondażu exit poll, dla wszystkich był oczywisty: wygrał kandydat ugrupowania La République en marche!
Od razu pojawiło się mnóstwo komentarzy analizujących wynik wyborów, które mieszają wątki optymistyczne z pesymistycznymi. Zacznijmy od tych pierwszych. Pomijając fakt samej wygranej warto zauważyć, że Macronowi udało się uzyskać reelekcję po okresie, gdy jego poprzednicy w walce o drugą kadencję albo przegrywali jak Nicolas Sarkozy albo w ogóle nie kandydowali świadomi kompromitującej porażki jak to miało miejsce w przypadku François Hollande’a. Optymistyczne jest też to, że jednak większość opowiedziała się po stronie Francji mocno obecnej i zaangażowanej w sprawy europejskie. Emanuel Macron nie zrealizował może zbyt wielu swoich unijnych wizji, ze słynną „całkowicie suwerenną Europą”, ale bez wątpienia jest zwolennikiem silnej, dalej integrującej się wewnętrznie Unii. Co ważne z punktu widzenia obecnych wydarzeń: kolejne 5 lat w roli prezydenta Francji może dać impuls do rozszerzenia Wspólnoty o Bałkany Zachodnie, ale też przyspieszyć proces integracji Ukrainy, Mołdawii i Gruzji.
Jego wybór odsuwa realną groźbę rozbijania Unii Europejskiej przez pomysły, które chciała realizować jego rywalka. Marine Le Pen co prawda już oficjalnie zrezygnowała z pomysłu referendum o „frexicie”, wycofała się także z idei rezygnacji z euro, ale przedstawiała inne pomysły niszczące fundamenty Wspólnoty. Niech przykładem będą obiecane preferencje przy zatrudnianiu pracowników francuskich czyli po prostu lepsze warunki dla „swoich” niż „obcych” także z państw UE. To jawne pogwałcenie jednej w wielkich swobód Unii jaką jest swobodne przemieszczanie się ludzi i prawo do zatrudnienia w dowolnym państwie na tych samych zasadach co wszyscy.
Jestem zresztą przekonany, że jej złagodzenie tonu w sprawach europejskich było czysto taktyczne, na potrzeby kampanii. Dobrym przykładem potwierdzającym tę tezę jest wyciek informacji o spotkaniu zorganizowanym przez szefostwo jej partii czyli Zgromadzenia Narodowego do którego wykorzystano unijne pieniądze. By je dostać potrzebny był dowód „sympatii” do Unii. Według relacji jednej uczestniczki, która właśnie wyciekła do mediów, po wejściu do sali konferencyjnej Le Pen wyjęła z torby flagę europejską i poprosiła swoich pracowników o powieszenie jej na ścianie oraz zrobienie zdjęć. Potem zostały one przesłane do Parlamentu Europejskiego, by dostać zwrot kosztów. Jak tylko sesja zdjęciowa się skończyła, Le Pen miała powiedzieć: „schowajcie to gówno”.
Kończąc z przykładami optymistycznymi zwycięstwa Macrona nieco żartobliwie chciałbym zauważyć, że można jednak wygrać wybory proponując …. podniesienie wieku przejścia na emeryturę. Ten we Francji wynosi 62 lata dla obu płci i oczywiście jest z punktu widzenia kosztów systemu za niski. Tym bardziej, że występuje cała masa możliwości przechodzenia na wcześniejsze emerytury co powoduje, że system jest bardzo drogi. Macron zaproponował najpierw podniesienie wieku do 65 lat, potem „zszedł” do 64. Niezależnie od tego jaki będzie finał tej batalii sam fakt wygranej przy takich pomysłach pokazuje, że przy racjonalnej debacie z obywatelami można zyskać przynajmniej częściowe zrozumienie powagi sytuacji.
Co jest na liście wątków pesymistycznych po II turze? Zwraca się uwagę, że jednak tym razem wygrana prezydenta nie była tak wyraźna jak 5 lat temu. Wtedy Macron zdobył 66,1% głosów, a Le Pen 33,9% głosów. Jeśli dodatkowo uwzględnimy frekwencję, która wtedy wyniosła 74,56%, a teraz 72%, to można utyskiwać, że prezydent ma obecnie słabszy mandat społeczny. Z tych danych wynika też, że poparcie dla skrajnej, antyeuropejskiej prawicy we Francji rośnie, czego w dalszej perspektywie nie można lekceważyć. Choć pani Le Pen ma 53 lata i jest o 9 lat starsza od pana prezydenta to jednak ma szansę dalej aktywnie istnieć we francuskiej polityce i rozszerzać wpływy swojej partii. Ogromne znaczenie będzie miało zdobywanie serc młodszego elektoratu. W pierwszej turze w grupie wiekowej 18-24 lat najwięcej głosów uzyskał skrajnie lewicowy Jean-Luc Mélenchon – 34%, następnie Emmanuel Macron -25%, a Marine Le Pen 17%. Ale z kolei urzędujący prezydent największe poparcie miał w grupie wyborców powyżej 65 lat – aż 41% z nich głosowało na niego. Le Pen poparło jedynie 17%, a Mélenchona 11%. Do analizy przyszłości warto jeszcze dodać dane o osobach, którym trudno związać koniec z końcem: tu zdecydowanie najwięcej głosów zdobyła Marine Le Pen – 31%. 24% głosów zdobył Jean-Luc Mélenchon, a Emmanuel Macron – 19%.
Dane te są bardzo ważne, bo pokazują nad kim odpowiedzialni i przewidywalni politycy z partii Macrona powinni się pochylić, byśmy za 5 lat znowu nie bali się wygranej Le Pen czy kogoś ze skrajnej lewicy, bo to scenariusze niedobre dla Europy czyli także dla Polski. Ale są one też ważne na najbliższe tygodnie, bo przed Francją i nami – trzecia tura wyborów! Tak się mówi o zaplanowanych na czerwiec wyborach do Zgromadzenia Narodowego. Od nich będzie zależeć, czy Emanuel Macron będzie mógł spokojnie i skutecznie rządzić, czy też jego ugrupowanie nie zdobędzie koniecznej większości. Do wyborów parlamentarnych prezydent i wszyscy jego zwolennicy muszą ostro się napracować, by pokonać bardzo mimo wszystko teraz wzmocnionych swoich przeciwników zarówno ze skrajnej prawicy jak i lewicy.
Gdy tylko w niedzielę wieczorem ogłoszono sondażowe wyniki wyborów Jean-Luc Mélenchon wygłosił przemówienie, w którym apelował: „Wszystkim wam mówię: nie rezygnujcie. Wręcz przeciwnie: podejmijcie działania szczerze i masowo. Trzecia tura rozpoczyna się dziś wieczorem. Wybory zaczynają się w czerwcu. Można pokonać pana Macrona. Jeszcze inny świat jest możliwy”. I bez ogródek dodał: „wzywam was do wybrania mnie na premiera, zapraszam was do stworzenia nowej wspólnej przyszłości dla naszego narodu”. Podobnie Marine Le Pen, która otrzymała historycznie wysokie poparcie, przekraczające 41% liczy na sukces w wyborach parlamentarnych. Nie jest zatem wykluczone, że Macron będzie zmuszony mianować rząd złożony z polityków z innego obozu politycznego! Choć we francuskim systemie prezydent ma olbrzymie prerogatywy, to jednak w takich okolicznościach premier staje się też ważnym graczem, a w scenariuszu negatywnym może to nawet grozić blokadą polityczną kraju.
Nie można zatem spać spokojnie jeszcze co najmniej do 19 czerwca, kiedy to odbędzie się druga tura wyborów do Zgromadzenia Narodowego. Z drugiej strony nie ma co popadać w zły nastrój, gdy jednak są powody do radości. Z całego świata popłynęły gratulacje. Jeszcze w niedzielną noc Macron rozmawiał z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem i prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim, którzy pogratulowali mu zwycięstwa. Brytyjski Boris Johnson również szybko pogratulował Macronowi, podobnie jak prezydent USA Joe Biden, który napisał na Twitterze: „Nie mogę się doczekać naszej dalszej bliskiej współpracy – w tym w zakresie wspierania Ukrainy, obrony demokracji i przeciwdziałania zmianom klimatycznym”.
Mamy też gratulacje z Polski: Prezydent RP Andrzej Duda pogratulował “drogiemu” Macronowi w języku polskim i francuskim. “W ostatnich miesiącach spotykaliśmy się wielokrotnie i bardzo cieszę się, że będziemy mogli kontynuować dialog” – napisał pan prezydent. Z kolei premier Mateusz Morawiecki na Twitterze umieścił taki wpis: „Każde wybory są świętem demokracji. Nawet po najbardziej gorącej kampanii przychodzi czas żmudnej pracy. Polska i Francja mają wiele wspólnych wyzwań i wspólnych interesów. Przed nami czas pracy nad nimi. Przyszłość Europy leży w naszych rękach. Gratuluję zwycięstwa Emmanuelowi Macronowi”.
Dobrze, że tym razem nie było jakiegoś kombinowania jak w przypadku wyborów amerykańskich, kiedy to cały świat gratulował zwycięstwa Joe Bidenowi, a z Polski płynęły słowa pochwały za dobrą kampanię. O tyle to ważne, że przecież doszło w ostatnim czasie, a więc w szczytowym okresie kampanii wyborczej we Francji, do niepotrzebnego zgrzytu na linii Morawiecki – Macron. Premier ostro krytykował rozmowy z Macrona z Putinem pytając: „Negocjowalibyście z Hitlerem, ze Stalinem, z Pol Potem?”. Francuski prezydent określił tę krytykę jako “bezpodstawną” i “skandaliczną” i wyjaśniał, że z Putinem rozmawia o uzyskaniu zawieszenia broni, humanitarnego rozejmu, tak jak robi to kanclerz Niemiec Olaf Scholz oraz inni europejscy przywódcy. „Myślę, że to mój obowiązek, bez samozadowolenia i bez naiwności” – dodawał. Zupełnie niepotrzebnie i niemądrze wyskoczył ze zdaniem, że polski premier jest „skrajnie prawicowym antysemitą, który wyklucza osoby LGBT”. W każdym razie są tacy, którzy uważają, że to wszystko nie zostanie łatwo zapomniane i będzie miało wpływ na dalszą współpracę obu panów, choćby na posiedzeniach Rady Europejskiej.
No właśnie: jak zawsze warto jeszcze zapytać, co ten wynik oznacza dla Polski, polskiego obozu władzy, naszych spraw w Europie. Jeśli przyjmiemy, że Macron nie zostanie przyblokowany trudną formą koabitacji z rządem po wyborach parlamentarnych, to stanie się prawdziwym przywódcą europejskim z ambicjami poszerzania integracji europejskiej. Wynika to przede wszystkim ze słabości obecnego rządu w Berlinie wynikającej jednak z wyraźnych różnic w widzeniu świata jakie prezentują tworzące go partie koalicyjne. W naturalny sposób dotychczasowy niemiecko-francuski unijny motor będzie bardziej Citroenem, Peugeotem niż Volkswagenem czy Mercedesem.
Macron, który w II kadencji może więcej, bo na trzecią nie może już kandydować, śmielej zacznie realizować swoją wizję Europy. Czyli będzie opowiadał się za podwojeniem europejskiej agendy suwerenności: w dziedzinie technologii, obrony, polityki migracyjnej, skutecznej rywalizacji ze światem poza Unią. Przed drugą turą apelował o odważne reformy wzmacniające Unię, w tym o zwiększenie tzw. zasobów własnych UE czyli źródeł zasilania budżetu Wspólnoty. Wezwał do przestrzegania praworządności, do prowdzenia skuteczniejszej polityki zagranicznej Unii, co miałoby przynieść zniesienie zasady jednomyślności w tych sprawach. Jest wielkim orędownikiem unijnej polityki klimatycznej, co wyraźnie podkreślił w mowie tuż po wyborach, gdy mówił: „Staniemy się wielkim narodem ekologii. Dziękuję, że mi zaufaliście i wybraliście projekt humanistyczny, europejski, republikański, socjalny i ekologiczny”.
Można powiedzieć, że to w większości pomysły będące w kontrze do polityki naszego obozu władzy. Ten przecież nie ukrywał w ostatnich miesiącach bliskości z Marine Le Pen i co ważne – od idei budowy z nią jednego obozu politycznego w Europie dalej się nie odżegnuje. Myślę, że kolejne spotkanie na wzór „szczytu warszawskiego” z początku grudnia ubiegłego roku i dalsze kroki w budowie aliansu krytyków demokracji liberalnej odsuną perspektywę dobrych relacji między Paryżem i Warszawą. No chyba, że rację ma Donald Tusk, który w niedzielę wieczorem na Twitterze napisał: „Gratulacje Macron. Dzięki Twojej wygranej będzie więcej Europy w Europie. I mniej Rosji. A już niedługo nadejdzie taki dzień, że będziemy mieli Paryż w Warszawie”. Wtedy rzeczywiście do zmiany dojdzie, ale czy Donald Tusk ma tu dobrą intuicję, to się dopiero okaże po wyborach parlamentarnych nie we Francji, ale w Polsce.
Maciej Zakrocki