1 lipca 2011 roku w kancelarii premiera Donalda Tuska miała miejsce miła uroczystość. Premier Wiktor Orban w imieniu swojego rządu, który sprawował półroczną prezydencję w Radzie UE, przekazał ją w formie symbolicznej pałeczki polskiemu szefowi rządu. Dodatkowo wręczył beczułkę słynnego tokaju. „Państwa premier jest znany i szanowany w Europie. Wszyscy patrzą na niego jak na męża stanu. Życzę tobie Donaldzie, aby tak pozostało” – mówił Wiktor Orban. To było zaledwie 13 lat temu…
FELIETON MACIEJA ZAKROCKIEGO
Mroźna przyjaźń.
Tym razem nie było żadnych gestów i przemówień podkreślających tradycyjną przyjaźń polsko-węgierską. Podczas ostatniej grudniowej Rady Europejskiej pojawiła się bowiem informacja – akurat nie mająca związku z tematami obrad – ale poruszająca liderów Unii i komentujących szczyt dziennikarzy. Oto Węgry udzieliły azylu polskiemu posłowi, byłemu wiceministrowi sprawiedliwości Marcinowi Romanowskiemu, któremu w Polsce postawiono 11 poważnych zarzutów. To w dziejach UE historia bez precedensu, stąd zrozumiały wokół niej szum. Komentując decyzję węgierskich władz Donald Tusk mówił bardzo ostro, co znakomicie pokazuje różnicę między obecnym stanem relacji między premierami, a tymi z lipca 2011 roku. “Nie ma w tym przypadku, że ci, którzy kradli, ci skorumpowani, szukają schronienia w państwach rządzonych przez polityków, którzy są podobni do nich samych“.
Faktem jest, że kiedyś ci politycy nawet się lubili, między innymi z powodu piłki nożnej, której obaj są wielkimi kibicami. Jednak stopniowe odchodzenie Wiktora Orbana od zasad liberalnej demokracji, wprowadzanie rządów bliskich autokracji, faktyczna likwidacja trójpodziału władzy, spowodowały schłodzenie relacji i doprowadzenie ich do stanu zamrożenia. Punktem zwrotnym było wystąpienie Donalda Tuska na kongresie Europejskiej Partii Ludowej w Helsinkach w listopadzie 2018 roku. Choć polski polityk nie wymienił z nazwiska premiera Węgier wszyscy wiedzieli, do kogo się zwraca: „Jeśli przeciwstawiasz państwo i naród przeciwko wolności i godności jednostki lub stawiasz je ponad nimi, to nie jesteś chrześcijańskim demokratą; jeśli chcesz konfliktu i podziałów na całym świecie i wewnątrz Unii Europejskiej, nie jesteś chrześcijańskim demokratą; jeśli popierasz Putina i atakujesz Ukrainę, jeśli jesteś za agresorem i przeciw ofierze, nie jesteś chrześcijańskim demokratą“.
Wybuch pełnoskalowej wojny w Ukrainie w lutym 2022 roku i prowadzona od tego momentu polityka Wiktora Orbana wobec Rosji i Putina zamknęły drogę do jakiegokolwiek porozumienia. FIDESZ Orbana jest od dawna poza Europejską Partią Ludową, współtworzy dzisiaj skrajnie prawicową międzynarodówkę Patrioci dla Europy, w której jest cześć naszej Konfederacji, ale także Wolnościowa Partia Austrii, którą w połowie lat 50tych XX wieku zakładali …. byli SS-mani. Wszystko to, w połączeniu z polityką wewnętrzną na Węgrzech wobec opozycji, mediów, sądownictwa wyrzuciło ekipę Orbana na margines w Unii Europejskiej. Były nawet poważne dyskusje o odebraniu Węgrom prezydencji, szczególnie, że przypadła na czas kształtowania się instytucji UE po majowych wyborach europejskich. Ostatecznie rząd Orbana prezydencję objął 1 lipca, ale klimat wokół niej był fatalny. Stosowano bojkot organizowanych spotkań, nieformalnych rad ministrów różnych resortów, a jeśli już ktoś brał w nich udział to urzędnicy niskiego szczebla. No a teraz jeszcze doszła ta historia z azylem, którą wielu traktuje jako kolejną prowokację Orbana, granie na nosie w stylu: „no i co mi zrobicie”.
A jednak….
Trzeba mimo wszystko uczciwie przyznać, że udało się węgierskiej prezydencji załatwić kilka ważnych spraw. Ku zaskoczeniu dziennikarzy obecnych na konferencji prasowej po grudniowym szczycie, sama Ursula von der Leyen wymieniła w obecności Wiktora Orbana pokaźną listę sukcesów: „Twoja prezydencja przypadła na okres przejściowy między dwoma cyklami politycznymi. Wyborem Parlamentu o nowej Komisji Europejskiej. Mimo to miałeś wiele osiągnięć w tym półroczu. Zwiększyłeś nasze wsparcie dla Ukrainy, przyjmując 15 pakiet sankcji i porozumienie w sprawie ram pożyczkowych G7. Chcę również podkreślić ambitną Deklarację Budapeszteńską. Wszyscy podpisaliśmy się pod jednym celem, którym jest konkurencyjna Europa”.
Przewodnicząca Komisji Europejskiej z uznaniem odniosła się też do zakończenia w końcu procesu wejścia do strefy Schengen Rumunii i Bułgarii co formalnie nastąpi 1 stycznia 2025 roku. Przypomnę, że Bułgaria i Rumunia weszły do Unii zaledwie 3 lata po nas. Polska znalazła się w strefie Schengen 21 grudnia 2007 roku czyli po trzech latach członkostwa, a te państwa czekały na to 17 lat! Głównie Austria i Holandia sprzeciwiały się obecności Bułgarii i Rumunii w strefie, ale rząd Orbana ich opór w końcu złamał. Co jeszcze mu się udało? „Twoja prezydencja rozszerzyła Europę również na zewnątrz. W tym tygodniu osiągnąłeś kamienie milowe na drodze do przystąpienia do Unii Czarnogóry, Albanii i Serbii. I wreszcie, zorganizowaliście bardzo udany Szczyt Europejskiej Wspólnoty Politycznej na początku listopada. To ważne osiągnięcia. Więc dziękuję za wasze wysiłki podczas prezydencji” – mówiła Ursula von der Leyen.
Sam Wiktor Orban dziękując za ciepłe słowa postanowił też odnieść się do sprawy, która od lat kładzie się cieniem na jego polityce w ocenie demokratycznego świata czyli do jego relacji z putinowską Rosją. Wszyscy pamiętają jego wyprawę do Moskwy zaraz na początku prezydencji i oburzenie, że stojąc na czele UE podaje rękę człowiekowi oskarżonemu o zbrodnie wojenne. Uprzedzając możliwe pytanie na ten temat mówił: Jeśli chodzi o najważniejszą kwestię polityczną – wojnę na Ukrainie – nie miałem w zasadzie żadnego pola manewru. Stało się tak, ponieważ nie ma w tej sprawie konsensusu w Unii Europejskiej, a jeśli nie ma konsensusu, nie można działać w imieniu Rady. Wszystko, co można było zrobić w związku z wojną, musiało więc zostać zrobione nie w ramach prezydencji, ale niezależnie od niej – powiedzmy w ramach dyplomacji dwustronnej. Jak wiecie, zrobiliśmy wiele. Nawet obecnie na stole leży propozycja zawieszenia broni na Boże Narodzenie, której też nie złożyliśmy w ramach prezydencji.
Premier Orban nie powiedział, że nic z jego działań niczego nie dało, łącznie z propozycją zawieszenia broni na Boże Narodzenie.
Teraz Polska.
Od czasu wejścia w życie traktatu lizbońskiego czyli od 1 grudnia 2009 roku prezydencje funkcjonują w oparciu o tzw. trio czyli prowadzi się sprawy UE w grupie trzech państw, co, zgodnie z założeniem, ma się przyczynić do wydłużenia wpływu na prezydencję poza półroczny okres pełnienia tej funkcji. Tak się – można powiedzieć dzisiaj – „szczęśliwie” złożyło, że Polska otwiera nowe trio, w którym jest jeszcze Dania i Cypr, a nie musieliśmy współpracować z Węgrami, bo byłoby to tylko dodatkowym problemem. Otwieramy nową kartę, na której chcemy zacząć pisać punkty najważniejsze dla naszej Wspólnoty w obecnych czasach. Już samo hasło polskiej prezydencji czyli „Bezpieczeństwo, Europo!” podpowiada, na czym polski rząd chce się skupić.
Przy czym nie chodzi tylko o to, co się naturalnie nam kojarzy w kontekście wojny u naszych granic. Jak podkreśla się na dostępnej już stronie prezydencji rząd ma na myśli „bezpieczeństwo w siedmiu wymiarach: zewnętrznym, energetycznym, ekonomicznym, żywnościowym, zdrowotnym, informacyjnym i wewnętrznym”.
Muszę przyznać, że dobrze pamiętając naszą pierwszą prezydencję uderza duże podobieństwo tych priorytetów do akcentowanych poprzednio. Gdy sięgamy do wystąpienia premiera Donalda Tuska w Parlamencie Europejskim 6 lipca 2011 roku mamy wrażenie, że czytamy tekst napisany wczoraj: „naszym priorytetem będzie Europa bezpieczna także w tym oczywistym wymiarze, jakim jest bezpieczeństwo militarne Europy. Czas najwyższy zacząć debatę o tym, jak w skoordynowany sposób Europa będzie mogła działać w przyszłości w sytuacji zagrożenia. Mówimy o Europie bezpiecznej energetycznie, żywnościowo, surowcowo. Bezpieczeństwo jest kluczem do zrozumienia fenomenu Europy”.
Ale z tego podobieństwa wyłania się ważny wniosek. Nie byliśmy dostatecznie skuteczni, by to, co było dla nas jasne już 13 lat temu, zamieniło się w realizowaną politykę Unii Europejskiej. Bylibyśmy dzisiaj w zupełnie innym miejscu, gdybyśmy wtedy zaczęli budować unię energetyczną, byśmy troszczyli się o dywersyfikację źródeł energii odchodząc od jedynego de facto dostawcy surowców. Wydaje się jednak, że doświadczenia ostatnich lat, a także osłabienie politycznej pozycji Niemiec i Francji stwarza teraz wielką szansę dla Polski i ułatwi przekonanie większości unijnych partnerów do naszych racji.
Dodatkowym atutem jest fakt, że na czele rządu sprawującego prezydencję jest niedawny szef Rady Europejskiej. Sam Donald Tusk chwalił się, że on ograć się nie da, co ma nas przekonywać, że świetnie się czuje na tym boisku. Z tym, że teraz nie chodzi o „ogranie” bądź nie, ale o poprowadzenie spraw Wspólnoty w kierunku akceptowanym i docenianym przez większość Europejczyków. I choć bezpieczeństwo jest dobrem znajdującym się wysoko na liście oczekiwań ludzi, to z pewnością budowa ważnej dla naszej części Europy Tarczy Wschód nie porwie Włochów, Francuzów czy Hiszpanów. Dlatego byłoby dobrze zająć się też takimi sprawami jak np. przyszłość branży motoryzacyjnej w Europie.
Dla całej gospodarki UE szalenie ważne będzie przekonanie Donalda Trumpa, by nie wzniecał jednak wojny handlowej z Europą przez wprowadzanie różnych ceł, co przecież ten polityk zapowiadał jeszcze w wyborczej kampanii. Z powodów gospodarczych, ale też geopolitycznych trzeba kontynuować proces integracji europejskiej Bałkanów Zachodnich. Cieszy zapowiedź otwarcia pierwszego klastra negocjacji akcesyjnych z Kijowem podczas polskiej prezydencji. W tych sześciu miesiącach rozpocznie się też dyskusja nad nowym, siedmioletnim budżetem UE. Mając Piotra Serafina, czyli „swojego” komisarza od Wieloletnich Ram Finansowych, warto owe ramy nakreślić. Pamiętajmy, że kształt budżetu to w istocie wizja przyszłej UE, projekcja tego, w którą stronę idziemy. A to z pewnością dla wszystkich Europejczyków jest ważny temat.
Ograniczenia.
Trzeba też mieć świadomość, że prezydencja to nie rządzenie Unią, na dodatek na własną modłę. Wspomniany traktat lizboński nieco ograniczył wpływ państwa sprawującego przewodnictwo w Radzie UE. Mówi się, że to w zasadzie techniczna, organizacyjna praca. W końcu mamy stałego przewodniczącego Rady (od kilku tygodni to Portugalczyk Antonio Costa), który też zarządza pracami tej instytucji. Ale prezydencja z pewnością ma możliwość narzucania agendy, szczególnie gdy robi to sprytnie i potrafi przekonać, że chodzi tu o interes Wspólnotowy.
Mamy też pewien kłopot wewnętrzny. W maju będą wybory prezydenckie i dobrze wiemy, że przed nami wyniszczająca politycznie kampania. Byłoby dobrze, gdyby nie osłabiała pracy prezydencji. Mamy tu pewne doświadczenie, bo przecież w trakcie naszego przewodnictwa w 2011 roku mieliśmy wybory parlamentarne, ale moim zdaniem skala podziałów i politycznych konfliktów w tamtym czasie była jednak mniejsza. Teraz to batalia o najbliższą przyszłość Polski, stąd jej przebieg może być wyniszczający, a prezydencja, jej cele, prestiż kraju w oczach Wspólnoty nie będą miały znaczenia.
W każdym razie przed polskim rządem, naszą administracją publiczną ważny i ciekawy czas. Byłoby dobrze za 6 miesięcy mieć poczucie, że nie został zmarnowany.
Maciej Zakrocki