Matura z ekonomii? Tak!

08.09.2016

Krzysztof Gołata, Uniwersytet Ekonomiczny Poznań

Kilka lat temu jedna z firm badawczych zadała młodym Polakom (maturzystom oraz studentom pierwszego roku studiów) kilka pytań związanych z gospodarką rynkową. Jedno z nich dotyczyło roli prywatnego właściciela w gospodarce kapitalistycznej.

Prawie jedna trzecia ankietowanych uznała, że w gospodarce rynkowej prywatny właściciel jest niepotrzebny. Niemożliwe, a jednak prawdziwe. Taką wiedzę na temat gospodarki posiadają osoby, mające za sobą lekcje z podstaw przedsiębiorczość. Czy jednak w ponad dwudziestoosobowej klasie można nauczyć się przedsiębiorczości, czy w ogóle można nauczyć się bycia przedsiębiorczym? Mam duże wątpliwości. Nie jestem przedsiębiorczy dlatego, że umiem obliczyć, ile wyniesie podatek VAT na dany produkt lub jaki podatek muszę zapłacić od osiąganych dochodów. Krótko przed wakacjami rozmawiałem na lekcji z podstaw przedsiębiorczości w jednym z liceów. Uczniowie zwrócili mi uwagę, ze jest to przedmiot drugiej kategorii. Dlaczego? Nie jest to przedmiot maturalny, więc nikt się do niego specjalnie nie przykłada.

Może jednak należy dać sobie spokój z nauczeniem przedsiębiorczość i uczyć młodych ludzi zasad ekonomii, a przede wszystkim rozumienia współczesnych procesów gospodarczych? Rację ma prof. Piotr Krajewski, dyrektor Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN, który pisze że młody człowiek kończąc szkołę jest „rozliczany” ze znajomości poezji i pierwiastków, ale zaraz po zdaniu matury, będzie zmagał się – przede wszystkim – z problemami ekonomicznymi. Jak zarobić pieniądze na studenckie życie, jak i gdzie szukać pracy w czasie studiów i po nich, jak sfinansować pierwsze mieszkanie – to tylko kilka fundamentalnych kwestii. Lekarz powinien znać dzieła światowej i polskiej literatury oraz historię państwa. Jednak w pracy zawodowej i w życiu częściej będzie musiał zajrzeć do podręcznika z ekonomii, niż zgłębiać tajnik trzynastozgłoskowca.

Nowy przedmiot (a przede wszystkim nowy program, może napisany wspólnie z przedsiębiorcami) zakończony możliwością zdawania matury z ekonomii. Dlaczego nie, chociaż trzeba było to zrobić w pierwszych latach transformacji, a nie uczyć się kapitalizmu z serialu „Dynastia”. Wiedza o gospodarce rynkowej była wówczas w społeczeństwie niewielka, a doświadczenie zerowe. Hasło: jakoś to będzie, tym razem się nie sprawdziło.
Ryszard Florek, właściciel firm „Fakro” nie jest zdziwiony niskim poziomem wiedzy ekonomicznej w naszym społeczeństwie. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” stwierdził, że przejrzał podręczniki szkolne do przedsiębiorczości, ale nie znalazł w nich wyjaśnienia takich pojęć jak: kapitał społeczny, wspólnota ekonomiczna, wartość dodana, koszty korporacyjne czy efekt dodany. Na poważne braki w podstawowej wiedzy ekonomicznej społeczeństwa wskazują także wyniki badań NBP. Żadna z osób ankietowanych przez bank centralny nie udzieliła poprawnych odpowiedzi na wszystkie niezbyt trudne pytania. Może więc warto rozpocząć ekonomiczną edukację na poziomie licealnym.

Na maturę z ekonomii możemy patrzeć w skali mikro, czyli korzyści dla ucznia, potem studenta, a na końcu pracownika. Z tym nie mamy większego problemu, gdyż zarządzając własnym portfelem – w większości – zachowujemy się racjonalnie. Na maturę z ekonomii można także spojrzeć w skali makro, czyli korzyści ogólnospołecznych. Większa wiedza o zasadach funkcjonowania gospodarki to mniejsza podatność na demagogię oraz populizm uprawiane przez polityków, ale także większe zrozumienie dla opinii artykułowanych publicznie przez ekonomistów oraz przedsiębiorców. Osoby ekonomiczne wyedukowane trudniej poddają się manipulacji, gdyż mają świadomość konsekwencji gospodarczych decyzji i propozycji składanych przez rządzących lub ubiegających się o stanowiska publiczne.
Matura z ekonomii wiosny nie czyni, ale od czegoś trzeba zacząć. Może od egzaminu dojrzałości z zasad funkcjonowania gospodarki.

Duże zdziwienie naszej opinii publicznej wywołały wyniki dwóch referendów w Szwajcarii. Najpierw mieszkańcy tego kraju odrzucili propozycję ustawowego ograniczenia pensji prezesów firm. W tym roku Szwajcarzy negatywnie odnieśli się do pomysłu wprowadzeni gwarantowanego, dodatkowego wynagrodzenia dla wszystkich pracujących. Co wywołało zdziwienie rodaków: jak to możliwe, że dają pieniądze za darmo, a Szwajcarzy ich nie chcą. Zwariowali? Nie, oni po prostu wiedzą, że nie ma nic za darmo. Dziwne. Dla nas tak, dla nich nie.

Krzysztof Gołata, Uniwersytet Ekonomiczny Poznań

COPYRIGHTS BCC
CREATED BY 2SIDES.PL