Prześcigające się w walce o czytelników media sięgają po różne narzędzia, by zwrócić na siebie uwagę. Stąd przed czwartkowym głosowaniem w Parlamencie Europejskim nad kandydaturą Ursuli von der Leyen jako przewodniczącą Komisji przez kolejne 5 lat, często można było spotkać słowo „koronacja”.
Bez przesady!
Oczywiście to przesada i to co najmniej z kilku powodów. Pani VDL jak ją zwykło się w skrócie określać, nie jest i nie będzie „królową Europy”. Choć wielu jej przeciwników twierdzi, że sama nadała sobie dużo władzy wbrew traktatowym zapisom, że podejmuje decyzje bez szerokich konsultacji, że niemal „rządzi” w Europie, to są to opinie bardzo na wyrost.
Wystarczy przypomnieć, że Komisja Europejska zgodnie z traktatem może być przez Parlament Europejski odwołana! Ta procedura jest opisana w art. 17 ust. 8 TUE i art. 234 TFUE. Aby wotum zostało przyjęte, musi być przegłosowane dwoma trzecimi oddanych głosów i większością głosów posłów do Parlamentu. Przegłosowanie wotum nieufności prowadzi do ustąpienia całej Komisji, w tym Wiceprzewodniczącego Komisji / Wysokiego Przedstawiciela Unii ds. Zagranicznych.
Parlament może też działania Komisji zaskarżyć do TSUE. Jedna z ostatnich tego typu decyzji pochodzi z 14 marca 2024 kiedy to Konferencja Przewodniczących PE, a więc najwyższy organ organizacyjny i polityczny Parlamentu, złożony z szefów grup politycznych oraz przewodniczącej PE, wysłała do Trybunału pozew, w którym oskarżała Komisję o niewywiązywanie się ze swoich traktatowych obowiązków. Chodziło o uwolnienie 10 miliardów euro funduszy unijnych dla Węgier zamrożonych ze względu na łamanie tam praworządności.
Wreszcie czwartkowa decyzja parlamentarnej większości nie kończy całego procesu. Teraz Ursula von der Leyen sprecyzuje jakie teki chce mieć w swojej Komisji i poprosi rządy państw członkowskich o przedstawienie dwojga kandydatów: kobietę i mężczyznę do pełnienia funkcji komisarza odpowiedzialnego za dany obszar. Przeprowadzi z nimi konsultacje, stworzy wstępny skład, po czym wybrani komisarze staną przed odpowiednimi tematycznie komisjami Parlamentu Europejskiego i zostaną „przesłuchani”. Praktyka dowodzi, że część z nich nie otrzyma rekomendacji posłów. Wówczas rządy albo zmienią kandydata/kandydatkę, albo poproszą Ursulę von der Leyen, by zmieniła ich tekę na bardziej odpowiadającą ich kompetencjom. Gdy wszyscy przejdą w końcu przez parlamentarne sito cały skład wraz z przewodniczącą będzie ponownie głosowany przez cały Parlament Europejski. Nigdy nie doszło do odrzucenia pełnego składu Komisji, ale przecież zawsze jest ten pierwszy raz….
Może szkoda?
Nie ma więc żadnej „Królowej Ursuli”, nawet gdyby niektórzy chcieli, aby osoba stojąca na czele unijnej egzekutywy dysponowała większą władzą i samodzielnością. Takie marzenia mają zresztą swoje uzasadnienie w obecnej Europie. Główny dotychczasowy silnik Europy czyli rządy Francji i Niemiec jest w kiepskim stanie i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie mogło się to zmienić. Wybory parlamentarne w Niemczech odbędą się najpewniej jesienią przyszłego roku. Wg dzisiejszych sondaży do władzy wróci CDU/CSU, choć nie wiadomo w jakiej koalicyjnej konfiguracji. Obecnie poparcie chadeków jest na poziomie ok. 30 procent.
We Francji mamy polityczny chaos po ostatnich, przedterminowych wyborach do Zgromadzenia Narodowego. Są problemy z wyłonieniem rządu, niewykluczone, że w wyniku różnych zakulisowych gier, partia Emanuela Macrona zachowa urząd premiera, a on sam kadencję skończy dopiero w 2027 roku. Nie jest to jednak stabilna, silna władza, a sam prezydent już od wielu miesięcy nie jest postrzegany jako przywódca Europy, jak to było kilka lat temu. Na tym tle Ursula von der Leyen jawi się jako przykład stabilności, przewidywalności i odpowiedzialności.
Przygotowania do głosowania.
I właśnie te jej cechy były często przywoływane na korytarzach i w kuluarach Parlamentu Europejskiego w Strasburgu w minionym tygodniu. Sytuacja w Europie i na świecie jest zła, ostatnie wydarzenia w Stanach Zjednoczonych i bardzo realny wybór Donalda Trumpa każą odpowiedzialnym politykom szukać sposobów na wysłanie sygnału, że w naszej Unii nie ma kolejnego kryzysu politycznego. Bo z pewnością taki by się pojawił, gdyby kandydatura Ursuli von der Leyen, przypomnę – wskazana przez szefów państw i rządów na ostatniej Radzie Europejskiej – została odrzucona. Musieliby zacząć szukać od nowa, bo żadnej alternatywy dla obecnej szefowej Komisji nie było!
Wszystkie wyliczenia wskazywały, że problemu nie będzie, bo doszło do politycznego porozumienia między trzema grupami politycznymi w Parlamencie Europejskim czyli Europejską Partią Ludową (EPL), socjalistami (S&D) i liberałami (Renew). W sumie mają oni 401 głosów. Do wyboru wystarczało 361. Jednak doświadczenie sprzed laty dowodziło, że od 10 do 13 procent posłów z grup podpisujących porozumienie jednak się z niego wyłamuje. Tym bardziej to jest łatwe, bo głosowanie jest tajne i nie wiadomo potem do kogo mieć pretensje. To oznaczało, że jest na styk!
Do ostatniej chwili próbowano do porozumienia dołączyć Zielonych (Greens), którzy dysponują 53 głosami. Z nimi o wynik można było być spokojnym. I udało się ich pozyskać po zapewnieniach pani VDL, że nie będzie odejścia od Zielonej agendy, nawet jeśli pojawią się w niej drobne korekty. Obiecała natomiast utrzymanie unijnych celów klimatycznych w postaci obniżenia emisji o 90 proc. do 2040 r. Gdy napięcie opadło, jak grom z jasnego nieba spadła na dzień przed głosowaniem (!) informacja z Sądu Unii Europejskiej (niższa instancja TSUE). Otóż sędziowie uznali, że „Komisja Europejska pod przewodnictwem Ursuli von der Leyen naruszyła unijne zasady transparentności zawierając porozumienia z firmami farmaceutycznymi w sprawie dostaw szczepień na COVID-19. Szczególnie ws. potencjalnych konfliktów interesów i zasad możliwych rekompensat dla producentów szczepionek (w związku ze stratami wizerunkowymi w przypadku niedotrzymania terminów) KE nie udzieliła opinii publicznej odpowiedniego dostępu do informacji”.
Odgrzało to dyskusję na ten temat, przypomniało, że pani przewodnicząca negocjowała niektóre elementy kontraktu z jednym z szefów firmy farmaceutycznej przy pomocy SMS-ów, a gdy o nie poproszono, to się okazało, że część z nich skasowała…. W każdym razie wyglądało to źle. „Von der Leyen powinna wyłożyć wszystkie karty na stół przed głosowaniem” – powiedział portalowo Politico Playbook Fabio De Masi, jeden z europosłów z grupy skrajnej lewicy (Left), który wysłał list do przewodniczącej Parlamentu Roberty Metsoli ze swoją prośbą. Potem cała 48-osobowa grupa również wezwała do przełożenia głosowania do czasu udostępnienia przez Komisję umów.
Sama pani VDL do sprawy się nie odniosła w swoim programowym wystąpieniu, ale oczywiście niektórzy posłowie jej przeciwni oczywiście tak. Na przykład Joachim Brudziński, jako szef delegacji PiS-u w PE mówił tak: Pani sposób zarządzania był fatalny. Podejmowanie decyzji w wąskim gronie niemieckich doradców, arogancja, hipokryzja, brak współpracy z komisarzami, wybujałe ambicje oraz namiętne zabiegi wokół własnego wizerunku – oto styl pani pracy. Prawdomówność również do niego nie należała. Długo oszukiwała pani Polaków co do środków z Krajowego Planu Odbudowy. Pacta sunt servanda. W obecności polskiego premiera, polskiego prezydenta obiecywała pani odblokowanie środków, a później się pani z tego wycofywała. Przejrzystość również nie była pani mocną stroną. Pamiętamy cudowne zaginięcie wiadomości tekstowych wymienianych z szefem Pfizera.
Z kolei pani Anna Zalewska poszła nawet dalej mówiąc: Nie zasługuje Pani na to, żeby być przewodniczącą, a po wyroku sądu powinna się Pani podać do dymisji dzisiaj i zrezygnować z kandydowania.
Wybór
Ostatecznie Ursula von der Leyen otrzymała 401 głosów. To o 40 więcej od minimum, ale też o 31 więcej niż dostała 5 lat temu. Europa zachowała stabilność polityczną i przewidywalność, ale nawet ten mocniejszy mandat nie zapowiada, że idą spokojniejsze czasy. Donald Trump ze swoim wiceprezydentem JD Vancem to zapowiedź bardzo trudnych relacji UE-USA. Były prezydent już zapowiedział, że jeśli wygra, to nałoży 10-cio procentowe cła na wszystkie towary napływające do Stanów Zjednoczonych. A James David Vance niedawno wypowiedział słowa, które muszą nas w Europie bardzo martwić: „nie przejmuję się tym, co dzieje się na Ukrainie”.
Będzie też miała więcej kłopotów na europejskim polu. Geert Wilders w Holandii i Le Pen we Francji nie będą łatwymi partnerami w rozmowach. Wiele wskazuje na to, że podobnie „trudny” rząd pojawi się jesienią w Austrii. Nie zniknie kryzys migracyjny i emocjonalna dyskusja nad paktem migracyjnym. Nie da się uciec od trudnej i kosztownej polityki klimatycznej, a jest wiele rządów, które domagają się wyraźnego kroku wstecz. Jednocześnie pani VDL obiecała działania na rzecz wzrostu konkurencyjności europejskich firm, co w połączeniu z Zielonym Ładem dla wielu jest nie do pogodzenia. Trzeba się zmierzyć z rosnącą potęgą Chin, wspierać Ukrainę, co obiecała, zarządzać procesem rozszerzenia Unii. A wszystko tak, by godzić interesy 27 państw. Gdyby była królową, pewnie miałaby łatwiej….
Maciej Zakrocki