Z historycznych powodów kojarzymy Wielką Brytanię i język angielski z dżentelmenami. Kiedy jednak w ostatnich dniach wgryzamy się w liczne publikacje o konsekwencjach wyborów europejskich, z pewnym niesmakiem czytamy, że oto rozpoczął się „horse trading” co dosłownie oznacza „handel końmi”. Tymczasem chodzi o wyznaczenie przez rządy 27 państw kandydatów na najważniejsze stanowiska w Unii Europejskiej.
Internetowy słownik firmowany przez słynny uniwersytet w Camebridge tak tłumaczy to pojęcie: „sprytne i często trudne dyskusje, podczas których ludzie lub organizacje próbują zawrzeć układ biznesowy, a każda z nich stara się uzyskać coś dla siebie korzystniejszego”. Może i dobrze, że sięgnęliśmy po tradycję języka angielskiego, nawet jeśli to nie najlepiej brzmi, gdy mówimy o stanowiskach dla ludzi, bo w szwedzkiej tradycji używa się terminu „handlowanie krowami”… A może w ogóle lepiej to jakoś pominąć i snuć po polsku rozważania o tym, kto w wyniku wyborów europejskich obejmie jakie, ważne stanowisko w Unii Europejskiej.
O co toczy się gra?
Są cztery takie stanowiska: przewodniczący Rady Europejskiej, przewodniczący Komisji, Parlamentu Europejskiego i Wysoki przedstawiciel Unii ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. Czasem dodaje się do tej listy prezesa Europejskiego Banku Centralnego, z tym, że jego kadencja trwa 8 lat. To oznacza, że akurat teraz walki o tę funkcję nie będzie, bo obecna pani prezes, Christine Lagarde rozpoczęła pracę 1 listopada 2019 roku.
Nie zawsze, można powiedzieć z pewnym zdziwieniem, wybierani są najlepsi z możliwych. W takiej specyficznej organizacji trzeba bowiem uwzględnić bardzo dużo aspektów. W ostatecznej czwórce powinna być co najmniej połowa kobiet. Dobrze widziany jest przedstawiciel państwa dużego i małego, ze wschodu i zachodu jak i z północy i południa. Biorąc pod uwagę polityczny skład Rady Europejskiej czyli organu złożonego z przywódców państw i rządów który o tych stanowiskach w największym stopniu decyduje, trzeba zaspokoić ambicje ich rodzin politycznych. Ale czasem jest to jeszcze bardziej skomplikowane, bo zdarza się, że jakiś rząd z powodów taktycznych popiera polityka, który w domowej polityce jest w opozycji. U nas to nie do pomyślenia, ale w starszych demokracjach się zdarza. Na przykład holenderski rząd liberała Marka Ruttego popierał kandydata na I-go zastępcę przewodniczącej Komisji Europejskiej socjalistę Fransa Timmermansa, którego partia „w domu” była w opozycji do rządu. Liczyło się, że Holender będzie bardzo ważnym facetem w UE. U nas rząd PiS-u głosował przeciwko kandydaturze Donalda Tuska na szefa Rady, wiedząc, że się skompromituje czego symbolem było 27:1.
Jak było (jeszcze jest) teraz? Wszystko wg powyższych zasad. Przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen z dużych i wpływowych Niemiec. Przewodniczący Rady Charles Michel z małej, ale ważnej Belgii. Przewodnicząca Parlamentu Europejskiego Roberta Metsola z małej Malty na południu Europy, Josep Borrell z dużej Hiszpanii na zachodzie. Dwie kobiety, dwóch panów. Dlaczego nie zawsze wybierani są najlepsi z możliwych? Pamiętam, gdy po wejściu w życie traktatu lizbońskiego i pojawieniu się funkcji Wysokiego przedstawiciela, ktoś rzucił nazwisko Tony’ego Blaira. Bardzo szybko zostało zapomniane, bo liderzy państw nie chcieli mieć w tej roli wpływowego, znanego i przez wielu lubianego byłego brytyjskiego premiera. Wybrano Catherine Ashton, o której nikt wcześniej nie słyszał i która przez cały czas sprawowania tej funkcji niczym się nie wyróżniła. Podobnie było z Ursulą von der Leyen: niezbyt znana niemiecka minister obrony, nawet z jakimiś kłopotami w kraju w kontekście kontraktów dla firm doradczych. Podobnie z Federicą Mogherini, Josepem Borrellem, Hermanem van Rompuyem.
Kto rozdaje karty?
Jak wspomniałem poza przewodniczącym (-cą) Parlamentu Europejskiego w wyborze pozostałych szefów decydującą rolę odgrywa Rada czyli rządy, o czym mówią konkretne zapisy traktatu o UE. I tak art. 15 p. 5 stanowi: Rada Europejska wybiera swojego przewodniczącego większością kwalifikowaną na okres dwóch i pół roku; mandat przewodniczącego jest jednokrotnie odnawialny. Art. 17 p. 7: Uwzględniając wybory do Parlamentu Europejskiego i po przeprowadzeniu stosownych konsultacji, Rada Europejska, stanowiąc większością kwalifikowaną, przedstawia Parlamentowi Europejskiemu kandydata na funkcję przewodniczącego Komisji. Kandydat ten jest wybierany przez Parlament Europejski większością głosów członków wchodzących w jego skład. I wreszcie art. 18 p.1: Rada Europejska, stanowiąc większością kwalifikowaną, za zgodą przewodniczącego Komisji, mianuje wysokiego przedstawiciela Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa.
Po ostatnich wyborach europejskich sprawa uległa dalszym komplikacjom. Do tej pory dominującą pozycję miały partie z tzw. mainstreamu politycznego, czyli chadecy, socjaliści, liberałowie, Zieloni. I to oni decydowali kto, z jakiego państwa jaką funkcję obejmie. Po 9 czerwca w sumie niewiele się zmieniło w samym Parlamencie Europejskim, bo wspomniane rodziny polityczne uzyskały dominującą pozycję. Mogą przegłosować co chcą. Nie wiemy jeszcze jak dokładnie ulokują się ostatecznie partie antyeuropejskie czy eurosceptyczne. Bo jest tam sporo niejasności, podziałów, wątpliwości, ambicji liderów. Dobrze ilustruje tę sytuację możliwy los polskich posłów z Konfederacji. Nie wejdą do grupy Konserwatystów i Reformatorów, bo tam jest PiS, a w kraju Konfederaci chcą uchodzić za silnego rywala niedawno rządzących. Nie wejdą raczej do grupy Tożsamość i Demokracja, bo tam jest włoska Liga Salviniego w Polsce kojarzonego z sympatiami do Putina. Jest tam też Wolnościowa Partia Austrii, której liderzy byli wplątani w interesy z rosyjskimi oligarchami. To też w Polsce jest źle odbierane. Ostatnio pojawiły się plotki, że wyrzucona z tej grupy AfD myśli o utworzeniu nowej grupy i że prowadzi rozmowy z różnymi potencjalnymi sojusznikami, w tym z Konfederacją. Tylko czy wejście w sojusz z partią, której liderzy o wschodnich landach mówią „środkowe Niemcy”, a dla jednego z jej liderów „nie wszyscy w mundurach SS byli przestępcami”, nie byłoby zbyt kłopotliwe wizerunkowo? Gdzie zatem znajdzie się 6 posłów Konfederacji?
W Radzie Europejskiej też sytuacja się pogmatwała. Główni gracze, czyli kanclerz Niemiec i prezydent Francji wyszli z tych wyborów mocno poobijani i nie mają już takiej politycznej siły jak dotąd. Emanuel Macron może za chwilę stracić rząd, bo rozwiązał Zgromadzenie Narodowe i za dwa tygodnie ma wybory, które zapewne przegra. Dalej będzie prezydentem z dużym wpływem na sprawy zagraniczne, ale od 9 czerwca – tu kolejny angielski termin – określany jest mianem „lame duck” czyli „kulawa kaczka”, a więc polityk tracący wpływy. Olaf Scholz też mocno stracił na i tak słabym wizerunku. Jego SPD zajęła 3 miejsce za CDU i wspomnianą AfD. Pozostali koalicjanci czyli Zieloni i FDP zanotowali poważne straty. Zaraz w Radzie może pojawić się nowy premier Holandii wskazany przez antyunijnego, czasem określanego wręcz jako post-faszystę Geerta Wildersa, który niedawno wygrał wybory parlamentarne. Jest Meloni ze swoimi ambicjami, a gdyby po ostatecznych układankach w Parlamencie Europejskim jej grupa czyli EKR stała się trzecią siłą co teoretycznie jest możliwe, może domagać się jednego z „top jobs” dla kogoś z tej rodziny politycznej. Czy takie grono bez wielkich sporów będzie w stanie wyłonić szefów unijnych instytucji?
Nadspodziewanie gładko.
Tymczasem pojawiły się zaskakująco optymistyczne wieści. Według różnych osób – oczywiście pragnących zachować anonimowość – wyłonił się następujący konsensus: Ursula von der Leyen zostanie na drugą kadencję jako przewodnicząca Komisji Europejskiej, António Costa, były premier Portugalii na przewodniczącego Rady Europejskiej, Roberta Metsola z Malty ponownie na szefową Parlamentu Europejskiego oraz Kaja Kallas, obecna premier Estonii jako Wysoki przedstawiciel do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa (czy będziemy mówić Wysoka przedstawicielka?)
„Im więcej o optymizmie słyszę, tym bardziej się denerwuję” – miał powiedzieć portalowi politico.eu jeden z owych anonimowych. I wcale mu się nie dziwię. Za każdym z tych nazwisk kryje się bowiem wiele „ale”. Ursula von der Leyen otrzymała poparcie Parlamentu Europejskiego 5 lat temu zaledwie 9-oma głosami. Między innymi od posłów z PiS-u. Teraz się zaklinają, że jej nie poprą. Co więcej: nie chcą jej poprzeć też socjaliści, czyli druga siła w parlamencie, ponieważ nie akceptują jej dobrych relacji z Giorgią Meloni i brak jasnej deklaracji, że w przyszłej kadencji z eurosceptykami rozmawiać nie będzie. Ba, w samej Europejskiej Partii Ludowej, która wybrała ją na Spitzen-kandydatkę też nie cieszy się jednogłośnym poparciem: na Kongresie EPL w Bukareszcie głosowało za jej kandydaturą w sumie 400 delegatów, ale 89 było przeciw! Czy w nowym Parlamencie Europejskim poprze ją cała grupa EPL?
António Costa był od lat cenionym na europejskiej scenie aktorem, ale ten dojrzały polityk, socjalista z krwi i kości, wieloletni premier Portugalii stracił w listopadzie ubiegłego roku władzę w atmosferze korupcyjnego skandalu wokół jego rządu. Choć jemu samemu prokuratura nie postawiła zarzutów, choć sam zgłasza się, że chce w tej sprawie być przesłuchiwany, całkowicie nie odsunął cienia jaki nad nim się pojawił. Poza tym, po wspomnianym skandalu, a w wyniku wyborów parlamentarnych, krajem rządzi nowa koalicja z premierem Luisem Montenegro na czele, którego partia Socjaldemokratyczna należy do EPL! Mówi się, że gdyby inni liderzy europejscy upierali się na Costę, to Montenegro go poprze, ale….
Kaja Kallas, premier Estonii spełnia bardzo dużo kryteriów, by stanąć na czele unijnej dyplomacji. Jej rodzima partia należy do grupy liberałów Renew Europe. Jest kobietą z małego kraju, ciągle nowego w strukturach UE, ze wschodniej części Wspólnoty. Jedyny problem to obawy w niektórych zachodnich stolicach, że może być zbyt antyrosyjska, co w obecnej sytuacji nie wszyscy postrzegają jako zaletę. W lutym tego roku Kaja Kallas znalazła się na liście osób poszukiwanych w Federacji Rosyjskiej, którą opublikowało rosyjskie MSW. Agencja RIA podając informację o umieszczeniu jej na tej liście napisała, że „wielokrotnie formułowała rusofobiczne oświadczenia”. „Nazywała Rosję stałym zagrożeniem dla bezpieczeństwa zachodnich państw i wyrażała gotowość do kierowania NATO w konfrontacji z Moskwą. Kallas wzywała też do 'izolowania’ Rosji od 'wolnego świata”. To może być dla niektórych zbyt groźne w czasach, w których może dojść do jakichś rozmów z Rosją w kontekście zakończenia wojny Ukrainie.
Najłatwiej będzie z Robertą Metsolą. To bardzo lubiana polityczka z Malty, która znakomicie sprawdziła się w roli przewodniczącej Parlamentu Europejskiego. No i to posłowie, już bez uwzględniania stanowiska Rady, sami o swoim szefie decydują, choć w całej układance nie mogą zamykać oczu na pozostałe puzzle.
Gra się zaczęła. W poniedziałek na nieformalnym szczycie liderzy państw i rządów nie porozumieli się co do wspomnianych osób, choć nowe kandydatury się nie pojawiły. Kolejna Rada, już formalna zaplanowana jest na 27–28 czerwca i wtedy do porozumienia ma już dojść. Z takimi zapowiedziami liderzy opuścili nieformalny szczyt. Jeśli tak się stanie Parlament Europejski zajmie się głosowaniem nad kandydaturą Ursuli von der Leyen już na pierwszej sesji16-19 lipca. Przy tych skomplikowanych układankach byłby to rekord w dziejach UE. I ważny sygnał, że Wspólnota działa sprawnie. Mimo wszystko.
Maciej Zakrocki