Dość gadania.

24.02.2025

“Dość gadania, czas działać! 1. Sfinansujmy naszą pomoc dla Ukrainy z rosyjskich zamrożonych aktywów. 2. Wzmocnijmy policję powietrzną, straż bałtycką i granice UE z Rosją. 3. Szybko przyjmijmy nowe zasady fiskalne w celu finansowania bezpieczeństwa i obrony UE. Teraz!” — napisał Donald Tusk 20 lutego na portalu X. Świetny plan. Tylko czy w końcu znajdą się chętni, by go realizować? 

Koniec świata?

Od dwóch tygodni dociera do nas świadomość, że świat, w którym żyliśmy przez dekady znika. Czytamy o tektonicznej zmianie, końcu epoki zasad, ładu międzynarodowego zapisanego w Karcie Narodów Zjednoczonych, przepisach prawnych zawartych w różnego rodzaju traktatach, konwencjach czy memorandach. Tytuły typu: „Jałta 2.0”, „Monachium 1928 – Monachium 2025” nie są tym razem dziennikarską przesadą podyktowaną chęcią zebrania jak największej liczby kliknięć. Naprawdę wchodzimy w czas niepewności, bo co najważniejszy człowiek świata napisze jutro na X-ie jest zagadką, może nawet dla niego.

Jeszcze bardziej niepokoi nasza bezradność wobec tego co się dzieje. Powoli zdajemy sobie sprawę, że pogodzimy się z utratą przez Ukrainę części ziem, mimo, że miała zagwarantowaną nienaruszalność terytorialną przez USA, Rosję i Wielką Brytanię w Memorandum Budapesztańskim z grudnia 1994 roku. Siła prezydenta Stanów Zjednoczonych powoduje, że bardziej szukamy pomysłów, jak się z nim mimo wszystko dogadać, niż jak go powstrzymać. Nawet niektórzy kandydaci w wyborach prezydenckich w Polsce unikają kategorycznych opinii, bo przecież któryś w maju wygra i  przez 3 i pół roku będzie musiał z administracją Donalda Trumpa rozmawiać. Lepiej nie palić zatem mostów.

Chaos wywołuje też wielość sprzecznych komunikatów, jakie do nas docierają. W głośniej wypowiedzi Donalda Trumpa o prezydencie Zełenskim ukraiński przywódca, bohater w wielu stolicach zachodniego świata, nazwany został „umiarkowanie udanym komikiem”, który namówił Stany Zjednoczone Ameryki do wydania 350 mld dol., aby rozpocząć wojnę, której nie można było wygrać, która nigdy nie musiała się zacząć, wojnę, której on, bez USA i Trumpa nigdy nie będzie w stanie zakończyć”. Można nawet przełknąć tego komika, bo w końcu Wołodymyr Zełenski rzeczywiście był komediowym aktorem, ale tak fałszować rzeczywistość, by oskarżyć Ukrainę o wywołanie wojny, to przekroczenie każdej granicy.

Na dodatek dwa dni później do Kijowa przybył wysłannik Donalda Trumpa do spraw Ukrainy i Rosji generał Keith Kellogg. Po spotkaniach zamieścił komunikat na platformie X: „Długi i intensywny dzień z najwyższym kierownictwem Ukrainy. Obszerne i pozytywne dyskusje z Wołodymyrem Zełenskim, wojowniczym i odważnym przywódcą narodu w stanie wojny oraz z jego utalentowanym zespołem do spraw bezpieczeństwa narodowego”. To w końcu dla administracji amerykańskiej kim jest Wołodymyr Zełenski? „Umiarkowanie udanym komikiem” czywojowniczym i odważnym przywódcą narodu”?

Mądrzy po szkodzie.

Wszystko to nasiliło dyskusję w Europie jak się z nową sytuacją zmierzyć. Szkoda, że Europejczyk mądry po szkodzie, bo debaty o autonomii strategicznej zaczęliśmy jeszcze przed pierwszą kadencją Trumpa widząc wyraźnie, że interesy Stanów Zjednoczonych każą każdej administracji kierować swoją uwagę bardziej na Pacyfik i Chiny niż na Stary Kontynent. Za „pierwszego Trumpa” nie jeden unijny think-tank przestrzegał, że musimy wziąć większą odpowiedzialność za siebie, także w dziedzinie obrony. Po 22 lutego 2022 roku stało się to jeszcze bardziej oczywiste. Szczególnie wtedy, gdy europejski przemysł zbrojeniowy nie był wstanie dostarczyć Ukrainie miliona pocisków w ciągu roku. To był symbol naszej niemocy. 

Między innymi dlatego Ursula von der Leyen jeszcze w czasie kampanii przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w ubiegłym roku zapowiadała, że jeśli zostanie na drugą kadencję na czele unijnej egzekutywy, to stworzy stanowisko komisarza ds. obrony. I tak się stało – został nim ceniony, znający doskonale Rosję litewski polityk, w czasach ZSRR opozycjonista  Andrius Kubilius. Ale – jak to już nie raz w przeszłości bywało –  problem jest w stolicach. Rządy państw dalekich od wschodniej granicy UE, obawiając się utraty społecznego poparcia, nie chcą wydawać więcej na zbrojenia, szczególnie gdy kuleją usługi publiczne, emerytury są niskie, a inwestycje na niskim poziomie. Choć jak się spotkają formalnie lub nieformalnie, chętnie podpisują się pod deklaracjami na temat obronności, bo papier jest przecież cierpliwy.

Rządy mówią i piszą.

Warto przypomnieć, że już 11 marca 2022 roku, czyli zaraz po otwartym ataku Rosji na Ukrainę przyjęły tzw. deklarację wersalską, w której czytamy: „musimy zdecydowanie zwiększyć inwestycje w zdolności obronne i innowacyjne technologie oraz poprawić jakość tych inwestycji. W związku z tym postanowiliśmy:  a) znacznie zwiększyć wydatki na obronność, przy czym istotna część zostanie przeznaczona na inwestycje, z naciskiem na stwierdzone braki strategiczne, a zdolności obronne będą rozwijane w oparciu o współpracę w ramach Unii Europejskiej”. Nie będę przywoływał kolejnych punktów, bo już po pierwszym widać, że inaczej wygląda zobowiązanie, a inaczej praktyka. Choć trzeba uczciwie przyznać, że trochę te wydatki na obronność wzrosły.   

W drugą rocznicę pełnoskalowej wojny Rada Europejska przyjęła konkluzje z podobnymi zobowiązaniami: „Opierając się na Deklaracji wersalskiej i Strategicznym kompasie, UE jest zdeterminowana zmniejszyć swoje strategiczne zależności i rozwijać swoje zdolności. Należy odpowiednio wzmocnić europejską bazę technologiczno-przemysłową sektora obronnego w całej Unii. Zwiększenie gotowości obronnej i umocnienie suwerenności Unii będzie wymagało dodatkowych wysiłków, zgodnie z kompetencjami państw członkowskich, w celu: a) wypełnienia wspólnego zobowiązania, by znacznie podwyższyć wydatki na obronność, oraz w celu wspólnego inwestowania lepiej i szybciej”. Znowu nie ma sensu cytować punku b i kolejnych, bo wniosek jest ten sam: „należy wzmocnić”, „musimy wydawać więcej”, „trzeba wzmocnić zdolności obronne”, czyli dalej piszemy. Pewnie dlatego, Donald Tusk w końcu napisał: “Dość gadania, czas działać!”

W poszukiwaniu formatu.

Tylko co to może w praktyce oznaczać? Z ostatnich dni można wysunąć wniosek, że na razie trwa poszukiwanie formatu. A dokładniej zaczął go szukać prezydent Emanuel Macron. 17 lutego zorganizował w Paryżu spotkanie, na które zaprosił liderów Niemiec, Holandii, Danii, Hiszpanii, Włoch, Polski i spoza UE Wielkiej Brytanii. Dołączyli ponadto Ursula von der Leyen i Antonio Costa. Odsunięci i poirytowani przywódcy innych państw mieli otrzymać zadośćuczynienie w środę, na którą francuski prezydent zaprosił premierów Litwy, Estonii, Łotwy, Czech, Grecji, Finlandii, Rumunii, Szwecji i Belgii, a spoza UE Kanady i Norwegii. I znowu padły pytania o format, czemu ci, a nie inni, dlaczego organizuje to Emanuel Macron, a nie Donald Tusk w ramach prezydencji? Wreszcie czemu Antonio Costa nie zwoła po prostu nadzwyczajnej Rady Europejskiej plus? W niedzielę zapowiedział w końcu, że takie spotkanie Rady będzie 6 marca, gdyż „przeżywamy decydujący moment dla Ukrainy i bezpieczeństwa europejskiego”.

Słowa irytacji studzili ci, którzy w paryskich rozmowach widzieli szansę dla Europy. „Ta grupa ma wymiar ideologiczny po Monachium” — powiedział Luuk van Middelaar, dyrektor Brukselskiego Instytutu Geopolityki. I dodał: „NATO tradycyjnie byłoby forum dyskusyjnym na temat wszelkich poważnych wyzwań bezpieczeństwa, przed którymi stoją kraje zachodnie, nie wspominając o dalszych losach wojny w Ukrainie. Jednak w obliczu przejęcia narracji Moskwy przez Trumpa i jego nasilających się ataków na Zełenskiego kraje zachodnie sięgają po nowe konfiguracje”.

„Politycy w czasach kryzysu rozmawiają w różnych konfiguracjach wśród przyjaciół i sojuszników i to jest dobra rzecz” — powiedział z kolei minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Van Middelaar dodał, że format paryski należy porównać do „jednostki reagowania kryzysowego. Kiedy nadchodzi kryzys, zawsze pojawiają się formalne lub nieformalne wewnętrzne kręgi”. Nie bardzo mnie to przekonuje, bo najpierw powinniśmy korzystać z tego co mamy, by szybciej iść do przodu, a nie eksperymentować nad nowymi formatami. Chyba, że nowe formaty pozwolą uciec od unijnych słabości, w postaci np. jednomyślnego decydowania w sprawach polityki zagranicznej. To proszę bardzo, odsuńmy Orbana i Fico od stołu decyzyjnego w nowym formacie paryskim.

Do roboty!

Wróćmy do wpisu Donalda Tuska: premier proponuje, by już się nie czaić i sięgnąć po zamrożone w Europie aktywa rosyjskie. Przypomnę, że po długich debatach zdecydowaliśmy się użyć na razie samych odsetek od tych aktywów. Różne służby unijne i rządy państw argumentowały, że zabranie Rosji aktywów jest prawnie wątpliwe i lepiej nie stwarzać precedensu. Już widzę Donalda Trumpa, który w tej sprawie się waha. Przypominam, że jeszcze w poprzedniej kadencji Parlamentu Europejskiego Włodzimierz Cimoszewicz apelował o przejęcie tych środków. Pisał o tym także w POLITICO i bardzo przekonująco argumentował: „Przejęcie aktywów Rosji jest uzasadnione na mocy zwyczajowego prawa międzynarodowego, albo jako zbiorowy środek zaradczy w odpowiedzi na naruszenie przez Rosję podstawowej zasady zakazującej wojen agresywnych, albo jako akt zbiorowej samoobrony na mocy artykułu 51 Karty Narodów Zjednoczonych”. Ponieważ bardzo cenię kompetencje byłego premiera i ministra spraw zagranicznych wierzę, że ma rację.

Co do kolejnego postulatu Donalda Tuska –  Wzmocnijmy policję powietrzną, straż bałtycką i granice UE z Rosją – wydaje się, że z tym nie powinno być problemu. Ale już ostatni punkt – Szybko przyjmijmy nowe zasady fiskalne w celu finansowania bezpieczeństwa i obrony UE – łatwo nie przejdzie. To wymaga nowego, wspólnego długu. Ewentualne jego zaciągnięcie będzie wiązało się z powiększeniem siedmioletniego budżetu UE, bo już z obecnego trzeba będzie uszczknąć pokaźną kwotę na spłatę odsetek od Funduszu Odbudowy i Odporności. Tu spodziewam się mocnego sprzeciwu i to z wielu stron: populistyczni przywódcy widzą w zaciąganiu wspólnego długu pogłębianie integracji europejskiej, czego nie chcą. Liberalni szefowie rządów są generalnie przeciwni zapożyczaniu się, a w przypadku Niemiec mamy dodatkowo silny sceptycyzm Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe wobec takich planów. Na pożyczkę na Fundusz po Covidowy zgodził się wyjątkowo, ze względu na niesłychane okoliczności.

Obawiam się zatem, że apel premier Donalda Tuska, by w końcu zacząć działać, a nie gadać, może zostać przyjęty ze zrozumieniem, ale bez potrzebnej woli politycznej. Chyba, że ta pojawi się po kolejnych „wybrykach” amerykańskiego prezydenta, które zostaną odebrane jako realne zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa. Pewną nadzieję dają wyniki wyborów w Niemczech: przyszły kanclerz Friedrich Merz wydaje się być dużo bardziej odważny niż Olaf Scholz. Oby tej odwagi nie stępiły układy koalicyjne i konieczność dogadywania się z … Olafem Scholzem, jeśli SPD wejdzie do rządu, co wydaje się konieczne dla stworzenia rządzącej większości. W ostatnich tygodniach nie składa broni i nie zamierza chyba odejść w atmosferze „pięknej katastrofy” Emanuel Macron. Nie tylko „szuka formatu” na nowe czasy, ale nie wyklucza wykorzystania francuskich sił nuklearnych do ochrony Europy, gdyby Amerykanie swój nuklearny parasol w Europie zwinęli.

Naprawdę mamy potencjał, by nie dopraszać się w Białym Domu o poważne traktowanie. Raczej trzeba robić wszystko, by sami Amerykanie to zrozumieli. Jednak by tak się stało, „dość gadania, czas działać”.   

Maciej Zakrocki

COPYRIGHTS BCC
CREATED BY 2SIDES.PL