W przeszłości realizowałem w studiach telewizyjnych Parlamentu Europejskiego cykl programów pt. „Debata po europejsku”. Niektórzy uważali, że ten tytuł jest jakiś niezgrabny językowo. Nie lepiej „Debata europejska”? Mnie jednak zależało, by pokazać, jak różni się rozmowa w europejskim stylu, czyli właśnie „po europejsku”, od naszej.
Spitzenkandidaten
Przypomniałem sobie tamte spory o tytuł oglądając w sali plenarnej PE w Brukseli debatę z udziałem pięciu tzw. kandydatów wiodących, z niemiecka Spitzenkandidaten, których rodziny polityczne wyznaczyły na funkcję przewodniczącego/przewodniczącej Komisji Europejskiej. Starli się na słowa Walter Baier polityk skrajnej lewicy (dość powiedzieć, że Pan Baier jest członkiem komunistycznej partii Austrii!), Sandro Gozi, obecny poseł do Parlamentu Europejskiego z grypy Renew Europa czyli Odnówmy Europę. Grupę Zielonych reprezentowała ich „kandydatka wiodąca” Terry Reintke, posłanka do PE z Niemiec. Socjaliści i demokraci na swojego kandydata wybrali Nicolasa Schmita – luksemburskiego socjaldemokratę, który obecnie jest Komisarzem ds. Zatrudnienia, Spraw Społecznych i Wyrównywania Szans. No i wśród debatujących była też obecna przewodnicząca KE, Ursula von der Leyen reprezentująca Europejską Partię Ludową, a więc tę rodzinę polityczną, w której z Polski jest PO i PSL.
Mieliśmy zatem polityków bardzo różnych idei, od komunisty po centroprawicową polityczkę z niemieckiej CDU. Rozmowa była interesująca, emocjonująca, ukazująca wyraźnie odmienne podejście do wielu zagadnień. A debatowano o polityce klimatycznej, obronnej, migracji, sprawach gospodarczy i socjalnych, o standardach demokracji i o innowacjach oraz najnowszych technologiach. Okazało się jednak, że można rozmawiać poważnie, polemizować na argumenty, czyli …. „po europejsku”.
Debata po polsku
Wychodząc z debaty przypomniałem sobie jedno z ostatnich wystąpień na wiecu wyborczym w Dąbrowie Białostockiej prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Nawiązał do rozporządzenia prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego w sprawie usunięcia ze stołecznych urzędów symboli religijnych. Powiązał je z zagrożeniami jakie niesie liberalna, proeuropejska władza.
„To będzie nam towarzyszyć, póki oni będą rządzić, bo ta opcja europejska jest właśnie taka – zniszczyć religię, zniszczyć to, w co ludzie wierzą, że są czymś więcej niż tylko homo sapiens, że są ludźmi, którzy mają duszę, że są ludźmi, którzy zostali stworzeni na obraz i podobieństwo Boga (…). Że są ważni i – jeśli chodzi o to, co najważniejsze, co w naszym wnętrzu, w naszych sercach, duszach – nieśmiertelni. (…) Chcą to zniszczyć, chcą z ludzi zrobić zwierzęta, my się tu w Polsce na to nie godzimy” – oświadczył prezes potężnej siły politycznej w dużym, europejskim kraju w środku Europy.
Mniej więcej w tym samym czasie Koalicja Obywatelska wyemitowała spot wyborczy, w którym padają dwa zdania z wypowiedzi generała Piotra Pytla z rozmowy z Gazetą Wyborczą: „Rosja już tu jest. Jej największym sukcesem w Polsce jest PiS”. Potem jest fragment z sejmowego wystąpienia Donalda Tuska i rozwinięcie skrótu Partii Zjednoczonej Prawicy jako „Płatni Zdrajcy Pachołki Rosji”. Całość kończy się ujęciem logotypu PiS zamieniającego się w rosyjskie godło. Komentująca ten klip na łamach Rzeczpospolitej dziennikarka Estera Flieger napisała, że spot „nie licuje z powagą słów swojego lidera i szefa polskiego rządu o tym, że żyjemy w czasach przedwojennych”. I dalej: „Czuję się bardzo naiwna, pisząc, że tonowaniem nastrojów powinni zajmować się dziś rządzący: to czas dla przywódców, nie szarlatanów. Czy Donald Tusk zdaje ten egzamin, czy go raczej oblewa? A tylko spokój może nas uratować. I nieustanne wspieranie Ukrainy w walce z Rosją, do samego zwycięstwa Kijowa”.
Może lepiej było znaleźć pomysł na sprzedanie w krótkiej formie ciekawej inicjatywy, jaką bez wątpienia jest list premiera Donalda Tuska i szefa rządu greckiego Kyriakosa Mitsotakisa do Komisji Europejskiej, w którym obaj panowie apelują o powstanie „sztandarowego” programu – europejskiej tarczy obrony przeciwlotniczej, która wzmocni zdolności obronne Unii Europejskiej oraz zachęci europejskie firmy zbrojeniowe do rozwijania najnowocześniejszych technologii. „W obecnej nowej erze geopolitycznej naszej unii gospodarczej i walutowej musi towarzyszyć silna unia obronna. Musimy wykazać się przywództwem i gotowością, a to wymaga środków i narzędzi. Nie mamy czasu do stracenia” – piszą w liście Donald Tusk i Kyriakos Mitsotakis. Premierzy chcą, że dalsza dyskusja na temat proponowanej inicjatywy miała miejsce podczas czerwcowego posiedzenia Rady Europejskiej.
Ktoś powie, że jest naiwnym sądzić, że wybory wygra się klipami o tego typu inicjatywach, że trzeba mobilizować wyborców nakręcając emocje, bo takie są dzisiaj reguły walki politycznej. Czy na pewno? Czy w Polsce, w której jesteśmy w trybie kampanii wyborczej od co najmniej roku, kiedy wszystkie badania i obserwacje samych polityków dowodzą, że ludzie są zmęczeni, także tą walką i nieustannym okładaniem się mało wyrafinowanymi klipami i inwektywami, nie pora na debatę po europejsku? Może politycy i ich spin doktorzy powinni sięgnąć do ostatniego badania Eurobarometr i zapoznać się z jego wynikami!
Eurobarometr
Z badania wynika, że 77 procent Europejczyków opowiada się za wspólną polityką obrony i bezpieczeństwa Unii (!), natomiast 71 procent zgadza się, że Wspólnota musi zwiększyć swoją zdolność do produkcji sprzętu wojskowego. W związku z rosyjską wojną w Ukrainie 87 procent obywateli Unii zgadza się na udzielenie wsparcia humanitarnego osobom dotkniętym wojną, a 83 procent zgadza się na przyjęcie osób uciekających przed wojną. 72 procent popiera sankcje gospodarcze nałożone na rosyjski rząd, przedsiębiorstwa i osoby fizyczne, a 70 procent zgadza się na udzielanie Ukrainie wsparcia finansowego. 60 procent pozytywnie ocenia przyznanie Ukrainie statusu kraju kandydującego oraz finansowanie przez UE zakupu i dostaw sprzętu wojskowego dla Ukrainy. Zwracam uwagę na podane wartości, bo są niezwykle wysokie i powinny jasno podpowiadać politykom, co myślą ich wyborcy, co naprawdę ich martwi, czego oczekują.
Przy okazji dorzucę jeszcze inne dane z Eurobarometru, które powinny dać do myślenia ideologom naszej narodowo-patriotycznej prawicy. 74 procent respondentów twierdzi, że mają poczucie, iż są obywatelami UE (!), co stanowi najwyższy poziom od ponad dwudziestu lat. Ponad sześciu na dziesięciu obywateli UE optymistycznie ocenia przyszłość UE, co oznacza nieznaczny wzrost w porównaniu z poprzednim badaniem przeprowadzonym jesienią 2023 r. Wzrosło też zaufanie do UE i wynosi obecnie 49 proc., podczas gdy zaufanie do rządów krajowych wynosi 33 %.
Debata po europejsku
Wróćmy do sali plenarnej Parlamentu Europejskiego, do środy 22 maja. Okazało się, że w tamtej dyskusji dla kandydatów wiodących ważne było, czym martwią się Europejczycy i że warto mówić o takich pomysłach jak list …. Tuska i Mitsotakisa. Pytana o poprawę bezpieczeństwa Europy, by osłabić poczucie zagrożenia wśród mieszkańców Unii Ursula von der Leyen mówiła: Musimy usprawnić nasz przemysł obronny, zlikwidować zjawisko jego fragmentacji i rozwijać wspólne projekty. Na przykład zbudować nad całą Europą tarczę do obrony przeciwrakietowej, jaką zaproponowali premierzy Mitsotakis i Tusk. Także inne projekty, na które Europejczycy powiedzą: tak, dajemy nasze pieniądze, inwestujemy, ale da to ochronę całej Europie. Ale też przede wszystkim musimy dalej wspierać Ukrainę, która toczy wojnę, w której z jednej strony jest wolność, z drugiej opresja, demokracja i autokracja. Ukraina walczy o nasze wartości i wszystkich wolnych narodów. Dlatego musimy jej pomagać i jednocześnie usprawniać i wzmacniać nasze zdolności obronne.
Ciekawy głos w dyskusji na ten temat dorzuciła Terry Reintke: Moim zdaniem nie możemy mówić o bezpieczeństwie bez poruszenia bardzo poważnego zagrożenia wewnętrznego jakim jest wzrost siły skrajnej prawicy. Widzimy wielu polityków tych partii, którzy chcą destabilizacji naszej Unii. Chcą zburzyć nasz fundament, którym przez ostatnie dekady były pokój, wolność i dobrobyt w Europie. Co chwilę słyszymy rewelacje o tych politykach, że współpracują z Putinem, z Chinami, że chcą osłabić nasze interesy.
To akurat i u nas jest ostatnio bardzo nagłaśniane, ale wolę formę niemieckiej „kandydatki wiodącej” z grupy Zielonych niż słowa o płatnych pachołkach. Tak jak wolę poważne głosy o być może koniecznej rewizji unijnych traktatów w kontekście rozszerzenia, niż straszenie, że zmiana najwyższych aktów prawnych Wspólnoty doprowadzi do unicestwienia państwa polskiego, które będzie co najwyżej niemieckim dominium zamieszkałym przez Polaków. Sandro Gozi twierdził, że Unia ponad 30 państw nie będzie efektywna, decyzyjna w oparciu o obecny traktat lizboński. A skoro jest wola przyspieszenia procesu rozszerzenia Unii, to trzeba o zmianie poważnie rozmawiać. Było sześć państw na początku Unii, bo tylko one były demokratyczne. Dzisiaj oczywiście, że chcemy zjednoczyć kontynent, oczywiście, że chcemy otworzyć naszą Unię dla ukraińskich braci i siostry czy naszych przyjaciół z Bałkanów Zachodnich. Ale jest dla mnie też jasne, że nie możemy dokonać rozszerzenia bez reformy traktatów i budżetu. To przecież jasne, że musimy zwiększyć budżet na politykę spójności i na Wspólną Politykę Rolną. Musimy odpowiedzieć na wyzwania historii, ale nasi obywatele nie mogą z tego powodu stracić.
Mógłbym przytoczyć wiele wypowiedzi z tamtej debaty świadczących o poważnym traktowaniu problemów i wyborców. Zainteresowanych całością odsyłam do Internetu, gdzie tę debatę można bez problemu znaleźć. Była oczywiście tłumaczona na 24 języki oficjalne UE i na międzynarodowy język migowy. I nie chodzi tylko to, by znaleźć różnice między debatą po europejsku i po polsku. Chodzi o to, byśmy zaczęli wywierać presję na naszą klasę polityczną, by pokazała więcej klasy i traktowała nas jednak poważniej.
Maciej Zakrocki