Błędne koło.

21.10.2024

Polityka migracyjna stała się najbardziej wrażliwym tematem politycznym i społecznym na świecie. Ma ogromne znaczenie w obecnej  kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych, zdominowała debatę i kształtuje scenę polityczną w każdym europejskim państwie. Problem w tym, że wszędzie dominuje obraz błędnego koła, bo jedno rozwiązanie mające pomóc kontrolować migrację, tworzy zagrożenia w innym obszarze.    

Jaką mamy sytuację?

Jesteśmy świadkami pewnego paradoksu: wszystkie dane pokazują, że liczba migrantów docierających do Europy w ostatnim czasie jest mniejsza, niż jeszcze kilka lat temu, a w polityce problem przedstawiany jest jako najważniejszy do rozwiązania. Oto w 2023 roku na nasz kontynent dotarło ok. 300 000 osób. W tym roku agencja graniczna UE, Frontex, szacuje, że do Europy przybyło jak dotąd około 160 000 migrantów. Warto przypomnieć, że w 2015 roku, w szczytowym momencie tzw. kryzysu migracyjnego w Europie, granice UE przekroczyło ponad milion osób.

Podejmowane różne działania, na przykład podpisywanie umów z rządami państw graniczących z Europą, miały wpływ na ten spadek. Dysponujemy danymi opisującymi sytuację na różnych „szlakach migracyjnych”. I tak na tzw. Centralnym Szlaku Śródziemnomorskim liczba przyjazdów spadła o 64 procent. Gdy spojrzymy na Bałkany Zachodnie, to tamtym szlakiem przybyło o 77 procent mniej osób. Inaczej sytuacja wygląda  na granicy polsko-białoruskiej. W 2020 roku zanotowano tam 246 prób jej nielegalnego przekroczenia. Rok później już 2877. 18 września tego roku  rzecznik komendanta głównego Straży Granicznej ppłk SG Andrzej Juźwiak powiedział PAP, że od początku roku odnotowano już prawie 26 tysięcy takich prób. Jednak w skali całej Unii Europejskiej spadek napływu migrantów jest bardzo wyraźny.

Krajobraz polityczny

A jednak w każdym państwie Wspólnoty temat migrantów, a może dokładniej – nielegalnych imigrantów – zaczął decydować o kształcie sceny politycznej. Od dwóch lat we Włoszech rządzi koalicja, w której decydującą rolę odgrywa partia Bracia Włosi z Giorgią Meloni, a której drogę do władzy utorowała mocna retoryka antymigracyjna. Ochrona granic, deportacje nielegalnych przybyszów, umowa z Tunezją, by tamtejsze władze zatrzymywały udających się do Europy migrantów, to znajdowało i znajduje poklask w licznym elektoracie Braci. We Francji w lipcowych wyborach parlamentarnych Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen zdobyło ostatecznie trzecie miejsce, ale trzeba zauważyć, że zwiększyło liczbę mandatów aż o 55 w porównaniu z poprzednią kadencją. To także efekt silnej antymigracyjnej retoryki partii, która dominuje w programie Zjednoczenia.

Bardzo wyraźnie widać to zjawisko w polityce niemieckiej. Ostatnie wybory w trzech landach to wielki sukces Alternatywy dla Niemiec, której poparcie rośnie przede wszystkim z powodu jej programu wobec migrantów. Po klęsce partii Olafa Scholza, czyli SPD w  Turyngii i Saksonii, chcąc poprawić notowania przed kolejną elekcją w Brandenburgii, socjaldemokratyczny kanclerz zarządził kontrole na granicach Niemiec w związku z presją migracyjną! Dodatkowym powodem, dla którego to zrobił, była sprawa nożownika z Solingen. Ten 26-letni Syryjczyk Issa al H., który zabił trzy osoby, powinien był być deportowany z Niemiec do Bułgarii (pierwszego kraju UE do którego dotarł szlakiem bałkańskim) 15 miesięcy przed tragedią, ale „system go zgubił”. Po dokonanym mordzie skrajna prawica w Niemczech zaczęła tym przypadkiem grać, zdobywając punkty i odsyłając partie głównego nurtu do narożnika.

Tego typu przykładów w Europie jest dużo więcej, ale może warto przywołać jeszcze jeden. W końcu września odbyły się wybory w Austrii. Wygrała Partia Wolności (FPÖ) – jak zwykliśmy ją określać: „partia postfaszystowska” – założona w połowie lat 50-tych przez byłych SS-manów.  Było to dla FPÖ historyczne zwycięstwo, bo z wynikiem 28,8procent po raz pierwszy ta partia wygrała wybory do Rady Narodowej. Triumfowała w sumie w czterech z dziewięciu krajów związkowych: Karyntii (ponad 38% poparcia), Styrii, Górnej Austrii i Burgenlandzie. Partia wygrała już wcześniej, w czerwcu, wybory do Parlamentu Europejskiego, a także współrządzi w koalicjach w niektórych krajach związkowych. Oczywiście jej główne hasła to walka z nielegalną migracją, ale też wyrzucanie z kraju osób, które od lat mają prawo pobytu w Austrii!

Zagrożenia.

Wszystko to zachęciło „stare” partie centrowe i centroprawicowe do zmiany narracji. Aby nie dopuścić skrajnej, populistycznej prawicy do władzy, trzeba było przejąć jej hasła. W wielu aspektach, nawet sam język. Dotąd to Orban, Wilders, Le Pen potępiali „nielegalną imigrację”, a Macron, Scholz, Sánchez woleli mówić o „nieregularnej migracji”. Gdy zaczęto rozmawiać o odsyłaniu osób bez prawa pobytu w UE, to prawica mówiła o deportacjach.  Inni unikali tego słowa, bo miało konotację z nazistowskimi deportacjami do obozów zagłady. Stąd pojawiały się „powroty”, „odsyłanie” z centrów powrotnych. Dzisiaj wszyscy używają  tego samego języka. Są już jednak dostępne opinie politologów, którzy twierdzą, że to ryzykowne, gdyż ludzie zobaczą tę zmianę jako desperacką próbę właśnie przejęcia narracji, a nie prawdziwą wiarę w jej treść. Tymczasem wyborcy wolą oryginał, kogoś, kto tak mówił zawsze, a nie podróbkę i w efekcie jeszcze bardziej będą skłonni popierać populistów!

Kolejnym zagrożeniem jest uderzenie w jedną z największych zdobyczy UE, czyli umowy Schengen. Decyzja kanclerza Scholza rozsierdziła polityków we wszystkich ośmiu państwach graniczących z Niemcami. I to z różnych formacji. Znakomitym przykładem były wypowiedzi w Parlamencie Europejskim podczas debaty na ten temat, Jadwigi Wiśniewskiej z PiS i Bartłomieja Sienkiewicza z KO. Pani poseł zwracając się do przedstawicieli Niemiec w PE mówiła: „Największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa w Unii Europejskiej są Niemcy, które są kreatorem polityki migracyjnej, a pakiet migracyjny jest de facto gaszeniem benzyną pożaru”.   Pan poseł Sienkiewicz był jeszcze ostrzejszy: „Zasada <co dobre dla Niemiec, jest dobre dla Europy> już dawno przestała mieć zastosowanie. Przestrzegam przed narodowym egoizmem. (…)Nie uczycie się na własnych błędach, ale chcecie, by inni ponosili ich koszty. To niszczy europejską solidarność. Coraz częściej w Parlamencie Europejskim zadajemy sobie pytanie: kto ukradł Europie Niemcy?”

Trzeba jasno powiedzieć: ograniczanie, zawieszanie układu Schengen to rozmontowywanie Unii Europejskiej. To ogromne koszty dla biznesu, utrata wiary Europejczyków w unijny projekt, bo podróż bez paszportów i kontroli granicznych jest na czele najbardziej docenianych wartości Wspólnoty. A dzisiaj kontrole w strefie stosuje już 8 państw i nie ma pewności czy inne rządy, właśnie w imię bezpieczeństwa i obrony obywateli przed nielegalną migracją nie uczynią podobnie.

Zasadne jest też zwrócenie uwagi na zagrożenie o charakterze prawnym. Premier Donald Tusk zaskoczył wielu swoich sympatyków, wyborców, gdy powiedział o prawie do czasowego, terytorialnego zawieszania prawa do azylu. Dr Hanna Machińska, była zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich powiedziała krótko: to złamanie konstytucji, prawa UE, Konwencji Praw Człowieka, której Polska jest stroną. Mogło też zdziwić, że premier, były szef Rady Europejskiej  bez ogródek mówił, iż nie będzie respektował zasad zapisanych w Pakcie o Migracji i Azylu, przyjętym zgodnie z regułami unijnej demokracji! Mówiąc wprost: polski rząd ma obowiązek go przyjąć, bo jest to prawo UE.

Błędne koło.

Tylko jak to wszystko pogodzić? Większość obywateli we wszystkich badaniach oczekuje od rządu ochrony granic i nie wpuszczania nielegalnych migrantów. Co więcej: 54 proc. ankietowanych uważa, że Polska powinna tymczasowo zawiesić prawo do azylu! Odmiennego zdania jest tylko 17 proc. badanych – tak wynika z sondażu Instytutu Badań Pollster dla TVP Info przeprowadzonego 14-15 października.  Donald Tusk chce, by w wyborach prezydenckich w przyszłym roku wygrał kandydat KO, bo inaczej jego rząd będzie dalej sparaliżowany i pozbawiony możliwości wprowadzania koniecznych zmian przez weto kolejnego prezydenta z obozu prawicy. Musi więc robić to, co robi…

Na propozycje premiera i przyjętą strategię migracyjną z dużą wstrzemięźliwością zareagowały organizacje pracodawców, także BCC. Joanna Torbé-Jacko, ekspertka Business Centre Club ds. prawa pracy, zatrudniania cudzoziemców i ubezpieczeń społecznych tak mówiła Rzeczpospolitej 17 października: „Strategia nie odpowiada na potrzeby biznesu. Zamiast stworzyć scenariusz, jak ma wyglądać sytuacja na rynku pracy za 10–15 lat, mamy propozycję ograniczeń. A ich źródłem jest niewydolność aparatu państwowego”.  Według ekspertki, walcząc z nadużyciami, trzeba wzmocnić organy kontrolne, zaś samo zaklinanie rynku pracy, iż „konsekwencjom zmian demograficznych i społecznych nie należy przeciwdziałać instrumentami polityki imigracyjnej” – nie pomoże.   

To był zbieg okoliczności, ale w sumie szczęśliwy. W poniedziałek ukazał się raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego zatytułowany „Konsekwencje zmian demograficznych dla podaży pracy w Polsce”.  We wtorek rząd przyjął strategię migracyjną. Z raportu wynika, że konsekwencją obecnych procesów demograficznych do 2035 r., czyli w dekadę będziemy mieli taką sytuację:

  • polski rynek pracy skurczy się o 2,1 mln pracowników, a więc aż o 12,6 proc.
  • z sektora edukacji zniknie 361 tys. osób, czyli 29 proc. obecnego stanu zatrudnienia
  • z przemysłu zniknie 400 tys. osób, czyli 11 proc.
  • z ochrony zdrowia zniknie 257 tys. osób, czyli aż 23 proc. obecnie pracujących
  • 6-8 proc. może zmniejszyć się PKB Polski przy założeniu utrzymania pozostałych zmiennych zależnych na obecnym poziomie.

Bez migrantów zwyczajnie nie damy rady! Zostawiam czytelników z pytaniem: jak to wszystko poskładać, jak wyjść z typowego „błędnego koła”?

Maciej Zakrocki

COPYRIGHTS BCC
CREATED BY 2SIDES.PL