Po ekscytującej walce o poparcie Ursula von der Leyen otrzymała wystarczająco dużo głosów w Parlamencie Europejskim, by zostać na drugą, pięcioletnią kadencję. Musi teraz złożyć całe kolegium komisarzy z kandydatów wskazanych przez rządy 27 państw i ponownie powalczyć o zaufanie większości w Parlamencie Europejskim w głosowaniu nad składem całej Komisji. Droga do tego jest jednak długa i wyboista.
Co mówi traktat?
Artykuł 17 Traktatu o Unii Europejskiej opisuje sposób powołania przewodniczącego Komisji Europejskiej oraz komisarzy i wysokiego przedstawiciela Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa, który jest „z automatu” jednym z wiceprzewodniczących Komisji. Mimo, że wyraźnie w tym artykule stwierdza się w paragrafie 5, że „Komisja składa się z takiej liczby członków, w tym z jej przewodniczącego i wysokiego przedstawiciela Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa, która odpowiada dwóm trzecim liczby Państw Członkowskich”, to zaraz dalej jest dopisek, że Rada czyli rządy mogą jednomyślnie liczbę komisarzy zmienić. I tak oczywiście się stało: dalej obowiązuje zasada: jeden kraj – jeden komisarz, bo nikt nie chce z takiego stanowiska zrezygnować.
Oznacza to, że wyłączając już Ursulę von der Leyen z Niemiec i Kaję Kallas z Estonii, która została owym „wysokim komisarzem” czyli szefową unijnej dyplomacji, 25 rządów przedstawi teraz swoich kandydatów do pracy w Komisji Europejskiej. To wiąże się z zakulisowymi zabiegami i rozmowami na temat tek, jakie przewodnicząca zamierza stworzyć. Wiemy z jej programowego wystąpienia, że widzi sens powołania komisarza ds. Morza Śródziemnego. Wiemy też chociażby z przemówienia wygłoszonego na Europejskim Kongresie Gospodarczym w Katowicach w tym roku, że chce mieć komisarza ds. obrony, a dokładniej ds. przemysłu zbrojeniowego, bo taka jest potrzeba chwili. Oczywiście niektóre dotychczasowe „teki” zostaną, takie jak budżet, gospodarka, polityka sąsiedztwa czy sprawy wewnętrzne.
Wiadomo też, że niektóre są bardziej ważne, inne mniej. Np. w odchodzącej komisji Margaritis Schinas pełni z jednej strony wysoką funkcję zastępcy przewodniczącej, ale z drugiej strony jego teka ma nazwę: „Promocja europejskiego stylu życia”…. Ważne jest rolnictwo, bo to ciągle 1/3 unijnego budżetu, ale też ochrona środowiska, bo Zielony Ład, walka ze zmianami klimatycznymi, etc. Niedawno wydawało się, że ta obrona będzie prestiżowa, ale skoro to bardziej chodzi o koordynację wysiłków przemysłu zbrojeniowego w państwach UE, to podobno spadło to z pola widzenia naszego rządu. Teraz słyszymy, że rząd Donalda Tuska jest zainteresowany teką rozszerzenia, bo chce dalej być ambasadorem Ukrainy, ale też w okresie trwających już negocjacji akcesyjnych tego kraju, chce trzymać rękę na procesie zamykania kolejnych rozdziałów przez rząd w Kijowie. Od tego może bowiem zależeć nasza sytuacji w takich obszarach jak rolnictwo, transport i środki z funduszu spójności.
Kłopotliwa prośba
Ale nie tylko zabiegi poszczególnych rządów o atrakcyjną tekę komplikują proces. Oto bowiem zaraz po wyborze przez Parlament Europejski 18 lipca miała miejsce konferencja prasowa, podczas której Ursula von der Leyen powiedziała: Skupię się teraz na budowaniu mojego zespołu Komisarzy na następne pięć lat. W nadchodzących tygodniach poproszę liderów o przedstawienie swoich kandydatów. Tak jak ostatnio, napiszę list i poproszę o propozycję mężczyzny i kobiety jako kandydatów. Jedynym wyjątkiem, jak ostatnio, jest sytuacja, gdy urzędujący komisarz zostaje. Tu chodzi o te osoby, jak chociażby Maroš Šefčovič ze Słowacji, który zasiada w Komisji już od 2009 roku (!), a obecny rząd Roberta Fico chce, by dalej był komisarzem. Podobnie Valdis Dombrovskis z Łotwy ma już za sobą dwie kadencje w Komisji i jest typowany na trzecią. To oczywiste, że w tej sytuacji ani rząd w Bratysławie ani w Rydze nie będzie przedstawiał kandydatek do pracy w unijnej egzekutywie.
Wracając do zapowiedzi Ursuli von der Leyen z konferencji prasowej dodała jeszcze, że: potem w połowie sierpnia przeprowadzę rozmowy z kandydatami. I chcę wybrać najlepiej przygotowanych kandydatów, którzy podzielają zaangażowanie w europejskie sprawy. Ponownie, będę dążyć do równego udziału mężczyzn i kobiet przy stole kolegium komisarzy.
Trzeba przyznać, że to nie jest jakaś nowość w podejściu pani przewodniczącej. Gdy pierwszy raz szykowała się do objęcia tej funkcji w przemówieniu do posłów Parlamentu Europejskiego w lipcu 2019 roku zwróciła uwagę, że po raz pierwszy rządy wskazały kobietę na funkcję przewodniczącej Komisji. Przypomniała, że w 60-letniej historii Unii były tylko dwie kobiety pełniące funkcję przewodniczącej Parlamentu Europejskiego – Simone Veil i Nicole Fontaine – i ani jednej przewodniczącej Komisji, Rady czy Europejskiego Banku Centralnego.
Potem na czele EBC pojawiła się Christine Lagarde, ale pani von der Leyen chciała, by równowaga płci nie tylko była hasłem w UE, ale praktyką działania. Stąd 5 lat temu także mówiła, że: jeśli państwa członkowskie nie zaproponują wystarczającej liczby kobiet-komisarzy, nie zawaham się poprosić o nowe nazwiska”. Uzasadniała to rzeczywiście wymownymi danymi: od 1958 roku było 183 komisarzy. Tylko 35 to kobiety. To mniej niż 20%. Reprezentujemy połowę naszej populacji. Chcemy naszego sprawiedliwego udziału” – żądała. I dopięła swego – w ustępującej Komisji von der Leyen jest 13 kobiet i 14 mężczyzn.
Nie tylko skład
Trzeba też podkreślić, że postawa pani przewodniczącej nie była tylko demonstracją czy ukłonem w stronę kobiet w kontekście ich obecności we władzach tej ważnej unijnej instytucji. W poprzedniej kadencji za sprawą tego kolegium komisarzy pojawiło się wiele aktów prawnych zwracających uwagę na kwestie równouprawnienia płci. Już w sierpniu 2019 roku przyjęto dyrektywę w sprawie równowagi między życiem zawodowym a prywatnym. We wrześniu 2022 uzupełniono ją europejską strategią w dziedzinie opieki, która okazała się oczywista w związku z doświadczeniami z pandemii. Określono w niej program działań mający poprawić sytuację zarówno opiekunów, jak i osób korzystających z opieki. Strategia wzywa do zwiększenia dostępu do przystępnych cenowo i dostępnych usług opieki wysokiej jakości oraz do poprawy warunków pracy opiekunów i równowagi między ich życiem zawodowym a prywatnym.
To nie wszystko. W listopadzie 2022 roku zakończono dziesięcioletni proces negocjacji dyrektywy w sprawie udziału kobiet w zarządach spółek. W maju rok później uchwalona została dyrektywa o przejrzystości wynagrodzeń, co razem stanowiło znaczy krok w kierunku zakończenia nierówności w pracy ze względu na płeć, w tym likwidacji luki płacowej.
W tym samym okresie miała miejsce również ratyfikacja Konwencji Stambulskiej (październik 2023 r.), co było spełnieniem zobowiązania przyjęcia kompleksowych standardów zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet.
To jak będzie teraz?
Wydawało się zatem, że sposób tworzenia kolejnej Komisji pod wodzą Ursuli von der Leyen z uwzględnieniem jej parytetowej prośby będzie przez wszystkich zrozumiały. Tymczasem z wielu stolic płyną sygnały świadczące o lekceważeniu oczekiwania, że każdy przedstawi i kandydata i kandydatkę na komisarza. Na przykład szef rządu Irlandii Simon Harris otwarcie mówił, że ma jednego kandydata i jest nim były minister finansów Michael McGrath. Na pytanie, a co z alternatywną kandydaturą kobiety powiedział, że „traktaty UE stanowią, że to państwa członkowskie nominują komisarzy”.
Z Malty płynie informacja, że tamtejszy rząd wysuwa kandydaturę Glenna Micallefa, szefa sekretariatu premiera Roberta Abeli. Żadnej wzmianki o kobiecie. Słowenia i Czechy też wystawiły tylko mężczyzn. Z kolei Hiszpania, Szwecja i Finlandia przedstawiły jedynie kobiety, w kolejności: Teresę Riberę, Jessikę Roswall i Hennę Virkkunen. Z Polski nie popłynął jasny sygnał, ale na giełdzie jest tylko jedno nazwisko: Piotr Serafin, obecny ambasador RP przy UE. Reasumując: do czasu oddania tekstu ŻADEN rząd nie przedstawił dwoje kandydatów.
Wygląda to na próbę pokazania, kto tu rządzi. Mimo, że Rada Europejska wskazała Ursulę von der Leyen na kolejną kadencję, rządy nie chcą pokazać, że to ona tu rozdaje karty. Bronią nie tylko traktatowego zapisu, ale też swojej pozycji. Komisja Europejska z każdym rokiem staje się silniejszym podmiotem na unijnej scenie. Ursula von der Leyen z mocniejszym mandatem od Parlamentu Europejskiego niż 5 lat temu (wtedy przeszła 9 głosami teraz 41) może chcieć to wykorzystać w relacji z Radą. Trzeba jej zatem na starcie pokazać, że musi się z opiniami stolic liczyć.
Zobaczymy jak to się skończy. Oby nie ze stratą dla spraw kobiet!
Maciej Zakrocki