Rozmowa z malarką Joanną Yoart.
– Kiedy postanowiła Pani zacząć malować?
Nie było takiego jednego momentu w moim życiu, tego chyba nie można zaplanować czy postanowić. To się dzieje, jest w głowie od zawsze. Pierwszy kontakt z ołówkiem, kolorem, farbą to okres wczesnego dzieciństwa. Dzieci posiadają tę radość tworzenia, kreowania świata, malowania- najpierw farbami wyobraźni, potem znajdują instrumenty, dla każdego są one inne. Każdy jest artystą, takimi się rodzimy, to naturalna zdolność postrzegania świata, którego łakniemy, bierzemy garściami bawiąc się się przy tym, biorąc i oddając miłość – tworzymy artyzm życia.
Kiedy jednak tak myślę nad jakimś szczególnym momentem, to przypominam sobie sytuacje z dzieciństwa, kiedy chorowałam i leżąc w łóżku, mając dużo czasu – rysowałam ołówkiem swoje odbicie w lustrze, a potem starałam się odwzorować wszystkie przedmioty w domu. Każdej pasji, która tkwi w nas, być może jeszcze nieodkryta, potrzebna jest przestrzeń – Czas. To właśnie czas jest najdroższą rzeczą jaką dysponujemy, żeby mogło się rozwinąć coś wartościowego. I – czy to ma być hobby, czy trwały związek, czy przyjaźń – tego budulca właśnie potrzebuje.
– Czy musiała Pani coś poświęcić, by móc być malarką?
Poświęcenie kojarzy mi się z czymś, co trzeba oddać, zostawić z żalem za sobą. Nie pytamy nikogo, czy lubi się się uśmiechać, bo przecież to naturalne. Naturalne wydaje mi się to, co tworzę i w jaki sposób. Dokonuję świadomych wyborów – wybieram farby zamiast kolejnej pary kolczyków, sobotni wieczór w pracowni zamiast gorączki sobotniej nocy, ale nie czuję, że coś poświęcam, wydają się być naturalne te moje wybory. Życie jest ciągłą zmianą, ja też jestem inna dziś niż pięć lat temu. Kobiety wchodzą w różne role życiowe, wiedziałam, że decydując się na macierzyństwo nie będę chciała i mogła planować czterech wystaw w USA w miesiącu, ale to wybór, kolejny etap w życiu, co nie oznacza, że odłożyłam pędzle i farby. To chyba trochę tak, jak z kierowcami rajdowymi, nie ma siły, która mogłaby powstrzymać ich chęć powrotu po przerwie na tor. To jest coś naturalnego, być może rodzaj adrenaliny – w ich przypadku, a być może też rodzaj medytacji – w moim.
Kiedy wchodzę w przestrzeń, w której jestem tylko ja, płótno i cały niemalowany jeszcze świat, kiedy oddech najpierw się wyrównuje, by potem zwolnić, dłoń kreśli pierwszą drogę, miraż, niekończące się uczucia zaklęte w kolorach i strukturze, by następnie zlać się w jedno, wyrównać akcję serca – czyż nie jest to magia? Czyż sztuka, pasja- jakakolwiek, nie przenosi nas w inny wymiar? Tu nie trzeba niczego poświęcać, z niczego rezygnować. Wystarczy to przyjąć i Być.
– Ma Pani jeszcze inne pasje, coś co Panią inspiruje, pochłania?
Mogłabym powiedzieć, że inspiruje mnie świat, ale takie zdanie byłoby chyba zbyt banalne. Budząc zdziwienie, odpowiadam często, że to nie ja maluję, tylko moja ręka. Ona wie wszystko: jakie podobrazie, jaki kolor, jaka struktura i jaka dynamika. Śmieję się często, mówiąc, że ja niczego nie maluję, zapytajcie o to moją rękę, to ona ma wszystkie pomysły. Głowa zaś co chwilę się zakochuje, i to chyba można nazwać innymi pasjami, bo w zdumieniu zawsze patrzę, kiedy z uśpionych ziaren, którym podaruję swój czas i uwagę wyrasta dżungla dwumetrowych pomidorów, z suchej ziemi – łąka pełna kwiatów, kiedy słyszę o odkryciu kolejnego księżyca naszej Planety, albo wędruję z sondą Cassini obok Enceladusa, kiedy budzi się życie w małych zawiniątkach puszystej psiej sierści – to są inspiracje. Życie jest obecne wokół nas, tylko potrzebuje uwagi, chce zostać dostrzeżone.
Przyroda, którą naśladujemy, budując swe mikrokosmosy jest kompletna: wie, że po jesieni będzie zima, przygotowuje się do tego. Nieuchronność i cykliczność tych zmian wprowadza porządek, którego my – ludzie ciągle się uczymy. Drzewa nie narzekają, nie zazdroszczą, żyją w obfitości nie spiesząc się, nie poganiają zimy. Wszystko ma swój rytm. To jest inspiracja, od której wszystko się zaczyna. Nałożyliśmy na to miliony schematów, praw, wytyczamy, co jest dobre, co ma sens, w którą stronę pójść, by osiągnąć cel. A kiedy go zdobywamy, chcemy więcej, mocniej, łapczywiej. A przecież wszystko ma początek i koniec, po zimie zawsze przychodzi wiosna, nic nie jest ani dobre, ani złe. Jest jakie jest. Poranna kawa z ukochaną osobą, w szlafroku z promykiem zimowego słońca we włosach jest inspiracją, śmiech dziecka gdzieś w oddali, powtarzalny rytm pracującej zmywarki, zapach zostawiony na szaliku, uśmiech starszej pani, głos mamy, który pamiętamy, zapach pierników i choinki. Wszystko to, co budzi w nas emocje jest inspiracją. Ja tylko oddaję to, co otrzymałam. W obrazach zamykam emocje, które podarował mi świat i ludzie, zauważyłam, zgodziłam się przyjąć je do siebie, by potem oddać na płótnie.
Bywają emocje jak strach, złość, niepewność – takie również biorę, z tej mieszanki też powstały obrazy- budzące czasami kontrowersje, ale takie jest właśnie życie, czasem czarne, czasem białe, a niekiedy różnokolorowe.
– Jak na Pani sztukę wpłynęły rozległe zainteresowania?
Pochodzę z domu, gdzie piękno sztuki, liryka przekazów, poezja, połączyły się z pięknem elektronicznych kostek, fizyką jądrową, biznesowymi strategiami, zapachem benzyny i długością złowionych szczupaków.
Kiedy dom rodzinny jest krainą niekończących się przygód, kiedy każda rozmowa jest początkiem nowej bajki, a jedno wypowiedziane dziesięciolatce zdanie inspiruje ją na tyle, by czytała w nocy „O obrotach ciał niebieskich“, to rozwija się naturalna ciekawość do poznania świata, ciekawość, która trwa do dziś. To niekończąca się przygoda. Przygoda życia, którą chcę się dzielić przekazując do kolejnych domów moje szczęście zaklęte w obrazach.