Albatros
Jonah Kirk dorastał w niezwykłej rodzinie – jego matka jest wybitną śpiewaczką, dziadek – światowej sławy pianistą. On sam jest muzycznym geniuszem, który właśnie zaczął odkrywać swoje umiejętności, zdobywać życiowe doświadczenie i przy okazji wpadł w niebezpieczne towarzystwo, przysparzając sobie wrogów i, niespodziewanie, nowych przyjaciół.
Świetnie napisane i przejmujące. MIASTO Koontza jest równocześnie poważne i beztroskie, nostalgiczne i odważne, przerażające i tajemnicze.
Ta książka nie pozwoli wam położyć się spać.
“New York Journal of Books”
“Styczeń 1967 roku przyniósł kolejną tragedię, kiedy to trzej astronauci – Virgil Grissom, Edward White i Roger Chaffee – spłonęli w pożarze kapsuły statku Apollo podczas ćwiczeń na przylądku Canaveral. Ich przerażająca śmierć nadała ton rozpoczynającemu się rokowi.
Później nadeszło słynne Lato Miłości, dziesiątki tysięcy ludzi zjechało do Haight-Ashbury w San Francisco, by tworzyć tam komuny, słuchać koncertów rockowych i oddawać się miłości, a nie wojnie. Nazywali to Przystanią Hipisów i chcieli dać początek nowemu, lepszemu światu, lecz pod koniec lata przestępczość w Haight-Ashbury rosła w zastraszającym tempie. Szpitalne oddziały ratunkowe były pełne ludzi nafaszerowanych zanieczyszczonym LSD, przypadki przedawkowania były tak liczne, że przybrało to rozmiary epidemii. Zmieniła się również muzyka, od radosnego San Francisco Scotta McKenziego, który namawiał do noszenia kwiatów we włosach, przeszła do mrocznej pochwały narkotycznej psychozy w The End The Doors z charakterystycznym głosem organów, pełnym grozy i szaleństwa. Grupa Buffalo Springfield nagrała proroczy i niepokojący utwór For What It’s Worth, w którym śpiewała o przemocy na ulicach: „Tam się coś dzieje (…) Tam jest człowiek z bronią”.
Tego samego lata w Detroit wybuchły najgorsze zamieszki w historii kraju. Zginęło trzydzieści osiem osób, a całe kwartały tego miasta legły w zgliszczach. Jednocześnie nasilały się działania wojenne w Wietnamie.
Ku memu rosnącemu zdumieniu Tilton od wielu miesięcy nie pojawiał się moim życiu. Nie widziałem też więcej Fiony Cassidy ani Lucasa Drackmana, czułem jednak, że nie zniknęli na zawsze. W zestawieniu z tym, co przeżyłem w ciągu ostatniego roku, ten spokój wydawał się podejrzany, jakby miał uśpić moją czujność i pozbawić obaw. Po jakimś czasie stał się też nużący, bo człowiek uzależnia się od poczucia zagrożenia i niezwykłości tak samo, jak od prawdziwego narkotyku.”
fragment książki