Krzysztof Gołata, Uniwersytet Ekonomiczny Poznań
„Patriotyzm gospodarczy” – określenie będące w ostatnich tygodniach na ustach polityków, ekonomistów oraz dziennikarzy niezależnie od ich przynależności partyjnej czy głoszonych poglądów.
Nie jest to jednak nowe określenie. Było ono obecne w debacie publicznej, ale raczej nie jako pierwszoplanowy temat dla naszych mediów. Warto przypomnieć, że chyba trzy lata temu „Puls Biznesu” zainaugurował cykl debat polityków, ekonomistów i menedżerów pod hasłem „Czas na gospodarczy patriotyzm”. Podobny cykl debat przeprowadzili dziennikarze „Dziennika Gazety Prawnej”.
Dlaczego patriotyzm nie przebijał się do mediów? Dlatego, że powszechnie obowiązywało inne hasło, a mianowicie: „kapitał nie ma narodowości”. Dzisiaj już wiemy, że ma i wielokrotnie się o tym dość boleśnie przekonaliśmy. Po raz ostatni chyba wówczas, gdy włoski Fiat przeniósł produkcję nowego modelu Pandy z Tych do Włoch. Prezes koncernu, mimo że nasza fabryka była najbardziej wydajna ze wszystkich zakładów Fiata, z żalem (czy można używać tego słowa, gdy piszemy o gospodarce?) mówił, iż musi podjąć taką decyzję z powodu presji związków zawodowych i rządu.
Często w sposób uproszczony podchodziliśmy do patriotyzmu gospodarczego, identyfikując go w dyskursie publicznym, jako nakaz kupowania rodzimych produktów. Nie zapominajmy, że wielu z nas dobrze pamięta czasy pustych półek, gdy jedynym oryginalnym polskim produktem była „kartka na…”. Pamiętamy czasy, gdy polowaliśmy na tzw. odrzuty z eksportu, czyli towary przeznaczone na rynki zagraniczne (czyli jakościowo lepsze). Z jaką estymą odnosiliśmy się do towarów przywiezionych nie tylko z Zachodu, ale także tzw. demoludów (dla młodszych czytelników: z państw socjalistycznych). Kiedy wreszcie otwarto granice, za pośrednictwem bazarów, zagraniczne towary zdominowały nasze zakupy. Z jednej strony nie można zapominać o korzeniach, z drugiej zaś niewiele zrobiono, aby zmienić nasze przyzwyczajenia. Czy obraz zmieni się po upowszechnieniu się aplikacji „Pola”, zaproponowanej przez Klub Jagielloński, a mającej na celu ułatwienie konsumentowi wybrania rodzimego produktu? Pożyjemy, zobaczymy.
Wiara w to, że: „Dobre, bo polskie” szybko w nas słabła, gdy okazywało się często, że: „Drogie, bo polskie”. W ostatnich latach przeprowadzono wiele badań na temat motywacji zakupów określonych produktów. Przez wiele lat najważniejszym argumentem przemawiających za kupnem była cena produktu. Dopiero niedawno „nieśmiało” pojawiają się inne motywy, wśród nich „miejsce produkcji”.
Przykład idzie z góry. Dlaczego premier i prezydent Włoch korzystają z włoskich samochodów? Dlaczego niemiecki urzędnik jadąc służbowo korzysta z samolotów Lufthansy, a szwajcarski zawsze korzysta także z rodzimego przewoźnika. Dlaczego francuski urzędnik, utrzymywany z pieniędzy podatnika, udając się na delegację nocuje w hotelach sieci Accor? Zgoda, nasz premier nie może jeździć polskim samochodem, ponieważ takich nie produkujemy, ale państwowy urzędnik może mieć obowiązek korzystania z usług LOT-u. Czy pomysł z obowiązkowym ubezpieczeniem spółek Skarbu Państwa w PZU okaże się drogą we właściwym kierunku? W kolejce czeka bank PKO BP, który mógłby przejąć prowadzenie operacji finansowych państwowych firm. Pozostaje cała grupa instytucji publicznych i samorządowych (np. urzędy), które obracają pieniędzmi i ubezpieczają swoje dobra. Pole dla ekspansji (czyli konkurencyjnych propozycji, a nie korzystanie z monopolu) banku i ubezpieczyciela jest bardzo szerokie.
Kilka lat temu pojawił się pogląd, że pojęcie patriotyzmu gospodarczego powinno odnosić się przede wszystkim do przedsiębiorców, których patriotycznym obowiązkiem jest płacenie podatków w kraju, a nie przenoszenie firm do tzw. rajów podatkowych. Przez pewien czas trwał spór między zwolennikami obu podejść. Pierwsze: „Jestem Polakiem, więc płacę podatki w Polsce” i drugie: „Płacę podatki tam, gdzie powstaje zysk”. Ostatni przeciek materiałów z Panamy, dowodzi, że tzw. optymalizacja podatkowa ma się dobrze.
Władze wielu państw podejmują wysiłki na rzecz ograniczenia tego procederu. Jeden z moich znajomych mawiał: „Każda zarobiona złotówka cieszy, ale każda złotówka niezapłaconego podatku cieszy stukrotnie”. Pokusa ukrycia dochodów, nie zależnie od szerokości geograficznej, jest bardzo silna i pogadanki o konieczności płacenia podatków nie będą zbyt skuteczne. W tej sytuacji patriotyzmem gospodarczym mogą wykazać się decydenci, którzy powinni stworzyć prawo, które powoduje, że nie opłaca się oszukiwanie państwa, a wręcz warto i trzeba je wspierać. Jestem idealistą? Być może, ale z tym łatwiej się żyje.
Krzysztof Gołata, Uniwersytet Ekonomiczny Poznań