Do zdarzenia doszło podczas lotu linii lotniczych Swiss Air LX780, lecącego z Zurychu do Brukseli. Jeden z pasażerów nagle zgłosił poważne problemy ze zdrowiem. Okazało się, że potrzebuje pilnej pomocy medycznej. „Czy na pokładzie jest lekarz?” – odezwał się głos kapitana przez głośniki. Rękę podniosła Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej.
Dr VDL
„Byliśmy w drodze powrotnej z Rio do Brukseli, gdy okazało się, że jakiś pasażer potrzebuje pomocy medycznej” – opowiadała o zdarzeniu dziennikarzom jedna z rzeczniczek Komisji Arianna Podesta, która podróżowała ze swoją szefową. „Pani przewodnicząca udzieliła pasażerowi pomocy i czuwała przy nim aż do naszego lądowania, kiedy przejął go personel medyczny”.
Ursula von der Leyen zanim weszła do polityki studiowała medycynę, którą ukończyła w 1991 roku. Pracowała jako lekarz w latach 1998–1992 w klinice dla kobiet w Hanowerze, a w 2001 roku ukończyła dodatkowo studia magisterskie ze zdrowia publicznego. Zrobiła też doktorat, wokół którego w 2015 roku zrobił się szum i o mało nie doszło do skandalu. Zarzucono jej plagiat, co doprowadziło do postępowania, które potwierdziło niektóre podejrzenia. Ostatecznie jednak pani von der Leyen zachowała doktorat, co uzasadniano „brakiem premedytacji” i stosunkowo „niewielkim zakresem splagiatowanych treści” w pracy doktorskiej.
Zdarzenie na pokładzie samolotu miało miejsce w czasie poważnego kryzysu w procesie powołania jej nowej Komisji Europejskiej (KE). Zgodnie z procedurą w Parlamencie Europejskim (PE) odbyło się przesłuchanie kandydatów na komisarzy. Na 26 osób (Ursula von der Leyen po zatwierdzeniu jej kandydatury przez PE automatycznie miała poparcie tej instytucji i przesłuchaniu nie podlegała) aż 7 polityków wyznaczonych przez swoje rządy czekało na decyzję posłanek i posłów, czy przeszli przesłuchanie pomyślnie. Okazało się jednak, że do procesu wkradł się poważny spór polityczny, nie mający z oceną kompetencji kandydatów nic wspólnego!
O co poszło?
Od wielu miesięcy w Parlamencie Europejskim toczy się spór między największą grupą, Europejską Partią Ludową (EPL, chadecją), a drugą siłą czyli Grupą Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów (S&D). Socjaliści oskarżają chadeków o skręt w prawo, zdradę unijnych wartości i wchodzenie w układy z ugrupowaniami dotąd uznawanymi za antyeuropejskie. Symbolem owego sprzeniewierzenia jest tworzenie koalicji rządowych z tymi, wokół których jeszcze niedawno grupy polityczne głównego nurtu tworzyły kordon sanitarny.
Tu najczęściej przywoływanym przykładem jest koalicyjny rząd we Włoszech. Tworzą go trzy ugrupowania: Bracia Włosi, Forza Italia i Liga. Rzeczywiście o tej pierwsze partii jeszcze niedawno mówiło się, że ma skrajnie prawicowy program, a liderce Giorgii Meloni zarzucano członkostwo w młodości w organizacji neofaszystowskiej. Liga, to partia głośnego kilka lat temu lidera Matteo Salviniego, który robił karierę na hasłach anty imigranckich i chwalił się dobrymi relacjami z Putinem. Forza Italia natomiast, choć miała przez lata kontrowersyjnego założyciela i lidera Silvio Berlusconiego, uchodziła za partię centrową, między innymi dlatego należała i należy do dzisiaj do Europejskiej Partii Ludowej.
W poprzedniej kadencji Parlamentu Europejskiego, szczególnie w jej końcówce widać było, że EPL przestaje popierać cześć zapisów Zielonego Ładu, staje na czele protestów farmerów, mówi coraz ostrzej o polityce wobec migrantów i potrzebie ochronie granic Wspólnoty, zachęca do podpisywania umów z Libią, by tamtejszy, skompromitowany rząd, zatrzymywał na swoim terytorium chętnych do przeprawy przez Morze Śródziemne do Europy.
Socjalistów to irytowało, ich liderka w PE Iratxe Garcia Peres niemal w każdym wystąpieniu atakowała Manfreda Webera, szefa EPL za zdradę wspólnotowych ideałów. Po ubiegłorocznych wyborach europejskich okazało się jednak, że polityczny kierunek chadeków spotkał się z akceptacją wielu wyborców, bo grupa ta nie tylko pozostała najliczniejszą siłą w PE, ale nawet powiększyła liczbę członków. Tymczasem socjaliści stracili, choć dalej są na drugim miejscu. Duże straty zanotowali też liberałowie i Zieloni, którzy do tej pory wraz z chadekami i socjalistami tworzyli wyraźnie pro-unijną większość i skutecznie blokowali rodziny eurosceptyczne czy anty unijne w Parlamencie Europejskim. Te natomiast urosły w siłę na tyle, że trudno jest je pokonać w głosowaniach bez sojuszu chadeków, socjalistów i liberałów.
Gdy okazało się, że rząd Włoch zaproponował na stanowisko komisarza polityka z partii Bracia Włosi, Rafaela Fitto, a Ursula von der Leyen doceniając znaczenie trzeciej gospodarki Unii zaproponowała mu poza teką komisarza wysoką funkcję „wiceprzewodniczącego wykonawczego”, socjaliści powiedzieli NIE! Wtedy to chadecy postanowili zablokować kandydatkę socjalistycznego rządu Hiszpanii Teresę Riberę. W obu przypadkach nie chodziło o kompetencje kandydatów, tylko o spór polityczny. Powstał klincz, bo żadna ze stron nie chciała ustąpić i nadzieja, że nowa Komisja rozpocznie pracę od 1 grudnia stawała się z każdym dniem coraz bardziej płonna.
Uboczne skutki powodzi.
W politycznym starciu ważną rolę odegrała …. powódź w Walencji. Zginęło 215 osób, choć wielu jeszcze dotąd nie odnaleziono. Straty materialne są niewyobrażalne. Gdy opadła woda ludzie w masowych protestach zaczęli najpierw oskarżać władze lokalne, które politycznie są związane z Europejską Partią Ludową. Zarzucano im zlekceważenie sygnałów alarmowych i zostawienie ludności bez opieki i pomocy. Szybko wściekłość została skierowana też na socjalistyczny rząd centralny. Teresa Ribera, kandydatka na wiceprzewodniczącą KE i jednocześnie komisarza ds. czystej, sprawiedliwej i konkurencyjnej transformacji była w rządzie Pedro Sancheza ministrą ds. transformacji ekologicznej i wyzwań demograficznych. Pełniła też wysokie stanowisko tzw. trzeciej wicepremier. W każdym razie to jej podlegały sprawy, które można powiązać z powodzią, systemami ostrzegania, przygotowaniami rządu na wypadek tego typu klęsk. Chadecy ogłosili, że dopóki jej odpowiedzialność w sprawach powodzi nie zostanie definitywnie rozstrzygnięta w Hiszpanii, nie mogą jej poprzeć.
Na dodatek Konferencja Przewodzących w PE, czyli organ złożony z szefów grup politycznych plus pani przewodnicząca, podjęła decyzję, że nie będzie oddzielnej oceny dla wszystkich kandydatów na wiceprzewodniczących Komisji Europejskiej, tylko od razu dla całej szóstki. Tak więc brak oceny dla dwóch osób skutkowała brakiem akceptacji dla całej ekipy wiceszefów KE. Do tej grupki dołączył z zupełnie innych powodów Olivér Várhelyi, kandydat Węgier, którego parlamentarna większość po prostu nie akceptowała jako człowieka Orbana.
Biały dym
Trwały wielodniowe tajne i oficjalne negocjacje. Jak zawsze szukano takiego rozwiązania, by każdy z liderów mógł wyjść i powiedzieć: osiągnąłem sukces. Jednak już samo doprowadzenie do takiej sytuacji kładło się cieniem na wszystkich. Jak zauważył jeden z wysokich urzędników unijnych prosząc o anonimowość: „Amerykanie wybrali Trumpa, a my się wygłupiamy”. Rzeczywiście wyglądało to niepoważnie: polityczne, ale i osobiste animozje między liderami dwóch grup politycznych zablokowały proces powołania Komisji Europejskiej, która powinna szybko zacząć pracować, bo przecież wyzwań dla Unii i świata jest multum. Tym bardziej, że wspomniany Trump zacznie pracę 20 stycznia i byłoby dobrze do tego czasu przygotować się na jego rządy, a przede wszystkim pokazać, że Europa jest gotowa, sprawna i zdeterminowana, by działać na rzecz rozwiazywania największych problemów teraźniejszości.
Wreszcie w miniony czwartek wieczorem dziennikarze czatujący pod salą, w której toczyły się rozmowy „ostatniej szansy”, zobaczyli wychodzącą z niej Robertę Metsolę, przewodniczącą PE. Powiedziała tylko: „Pod kontrolą!” co oznaczało, że liderzy przypieczętowali umowę. Wszystko zatem wskazuje, że na sesji plenarnej w Strasburgu w środę 27 listopada większość posłanek i posłów zagłosuje za całym składem Komisji Europejskiej. Tak stanowi traktat – Parlament nie głosuje już za poszczególnymi członkami nowej KE, ale za całym kolegium komisarzy.
Zwycięzcy i pokonani
Podpisana umowa między chadekami, socjalistami i liberałami oznacza uzyskanie większości w sali plenarnej. Byłoby dobrze, gdyby Zieloni zechcieli poprzeć Komisję, bo wtedy losy głosowania będą pewniejsze. Już są bowiem sygnały, że niektórzy socjaliści nie są zadowoleni z porozumienia i sygnalizują chęć głosowania przeciw. Zieloni mają z kolei rozdarte dusze, bo zostali wykluczeni z negocjacji, ale chyba nie będą chcieli robić obstrukcji. Mają świadomość, że w składzie nowej Komisji nie ma ani jednego polityka rodem z formacji Zielonych, stąd nie mogli liczyć, że na etapie rokowań będą do nich włączeni.
Wydaje się, że po tej całej historii wzmocni się znaczenie Europejskiej Partii Ludowej i jej lidera Manfreda Webera. Złamali opór socjalistów i liberałów w ich walce o odrzucenie w ogóle albo przyznanie słabej teki kandydatowi rządu Włoch Rafaele Fitto. Będzie tak, jak chciała von der Leyen. W umowie znalazł się jedynie zapis, że obie te grupy nie popierają włoskiego kandydata, ale poprą mimo to całą KE. Natomiast chadecy dopięli, by w podpisanej umowie był akapit dotyczący Teresy Ribery. Otóż ma ona zrezygnować z pracy w KE, jeśli władze Hiszpanii z powodu powodzi w Walencji postawią jej prawne zarzuty wynikające z jej możliwych zaniedbań jako ministry.
Obronił się też Olivér Várhelyi, który w poprzedniej KE odpowiadał za ważną politykę rozszerzenia, a teraz będzie odpowiadał za zdrowie i dobrostan zwierząt. Warto jednak zwrócić uwagę, że całe to zamieszanie nie dotyczyło chęci odrzucenia jakiejś kandydatury czy żądania od danego rządu wystawienia kogoś innego. To naprawdę ciekawe, bo od wielu lat Parlament w procesie przesłuchań pokazywał swoją siłę, rosnące znaczenie w kontroli na unijną egzekutywą. Teraz po raz pierwszy od 1999 roku (!) doszło do sytuacji, kiedy to żaden kandydat do Komisji nie został odrzucony! Obawiam się, że cały ten polityczny spór wpłynie na osłabienie pozycji PE i za kolejne 5 lat przesłuchania już nie będą miały takiego znaczenia.
Pani doktor
Zapewne sama Ursula von der Leyen w swojej mowie przed głosowaniem w PE w najbliższą środę nie wspomni o zdarzeniu na pokładzie samolotu. Ale może ktoś z Europejskiej Partii Ludowej, do której pani przewodnicząca przecież należy, przywoła tę historię. Pasuje bowiem znakomicie do swoistej laudacji na rzecz nowej Komisji pod jej przywództwem. Przecież pokazała, że w sytuacji kryzysowej można na nią liczyć. Potrafi ratować życie, zachowuje zimną krew, jest gotowa do działania. Dobrze wiemy, że w polityce symbole są ważne.
Jest też faktem, że wiele w naszej UE jest do uzdrowienia. Także w pracy samej Komisji Europejskiej i innych instytucjach Wspólnoty. Mamy coraz większą świadomość, że trzeba poprawić warunki prowadzenia działalności gospodarczej – ostatnie raporty Draghiego i Letty potwierdziły istnienie znanych zresztą od lat ograniczeń niszczących naszą konkurencyjność na globalnym rynku. Trzeba dobrze przygotować się do nowych wyzwań związanych z obronnością, bez opierania jej tylko na Stanach Zjednoczonych. Może już warto opracowywać strategię przeciwdziałania po wprowadzeniu taryf handlowych przez nową administrację amerykańską, co zdaniem wielu fachowców jest wielce prawdopodobne.
Lista spraw jest długa. Chciałoby się wierzyć, że pani doktor i jej KE poradzi sobie z nimi tak dobrze, jak na pokładzie samolotu Swiss Air lot LX780.
Maciej Zakrocki