Pan komisarz.
“Przedstawiona została rekomendacja przez ministra Adama Szłapkę odpowiedzialnego za sprawy europejskie na polskiego członka Komisji Europejskiej. Została ona jednomyślnie i entuzjastycznie przyjęta przez cały rząd. Jest to kandydatura pana Piotra Serafina”. Tymi słowy premier Donald Tusk w miniony wtorek zamknął spekulacje co do kandydata na polskiego komisarza w nowej Komisji Europejskiej. Dobry wybór?
Trochę historii.
Był grudzień 2002 roku. Delegacja rządu z premierem Leszkiem Millerem na czele udała się do Kopenhagi na szczyt Rady Europejskiej, który miał być uroczystym spotkaniem szefów państw i rządów wieńczącym lata negocjacji akcesyjnych 10 państw, które postanowiły przystąpić do Wspólnoty. Na miejscu okazało się, że polski premier nie chce tylko wystąpić ze wszystkimi na „family photo” i udać się na uroczysty obiad do królowej Danii Małgorzaty, ale dalej prowadzić negocjacje. Konsternacja, zdenerwowanie, a nawet niechęć – takie emocje odczuwało się przez wiele godzin w wielkim ośrodku konferencyjnym Bella Center. Pamiętam to dobrze, bo byłem tam jednym z dziennikarzy obserwujących historyczny szczyt.
Nie wchodząc w szczegóły jednym z ważniejszych elementów tamtych negocjacji było zapewnienie, że Polska już na samym wejściu do Unii nie będzie płatnikiem netto, czyli, że składka będzie niższa niż wpływy z unijnego budżetu. Premier Leszek Miller w rozmowie ze mną w lipcu 2012 roku wspominał to tak: „Pojawiła się propozycja, jak spowodować, byśmy nie zwiększając kwoty ogólnej, a jedynie dokonując pewnej zmiany w przepływach przyznanych pieniędzy, mieli jednak wyższe wpływy niż wynosiła wysokość składki. Dokładnie Duńczyk (premier Danii Anders Vogh Rasmussen – M.Z.) zaproponował, że przesunie się 10 procent środków z funduszy strukturalnych do „kompensaty budżetowej”. Powiedziałem, że nie wiem czy 10 procent wystarczy, a może potrzeba 13 lub 14 więc musimy to dokładnie policzyć”.
W naszej delegacji był młody, 28-letni urzędnik z Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej Piotr Serafin. Przywiózł ze sobą swojego laptopa i drukarkę, co zresztą wywoływało zaciekawienie, ale i śmiech. Co to, Duńczycy nie będą mieli w Bella Center komputerów? Ale ten młody człowiek wolał mieć swój sprzęt, w którym zainstalował sobie tylko znane arkusze kalkulacyjne, na których w oka mgnieniu dokonywał skomplikowanych obliczeń i wydawał werdykt. To wystarczy, to nam się opłaca, a to nie. To o nim myślał Leszek Miller, gdy mówił, że zanim zgodzi się na 10 procent „musimy to dokładnie policzyć”. Oczywiście ostateczne decyzje podejmował premier, ale bez tych danych nie miałby podstaw do przedstawienia naszego stanowiska prowadzącemu negocjacje premierowi Rasmussenowi.
Prywatny laptop Piotra Serafina okazał się raz jeszcze bezcenny w tym historycznym momencie. Już po szczycie, gdy nasz główny negocjator Jan Truszczyński sprawdzał oficjalny protokół zorientował się, że zapisano w nim niektóre dane sprzed negocjacji Millera z Rasmussenem. Zaprotestował i poprosił, by sięgnięto do kartki, jaką polski premier położył na stole podczas rozmów z duńskim premierem. Na marginesie była to kartka napisana na laptopie i wydrukowana na drukarce Piotra Serafina, z której niektórzy sobie dworowali. Okazało się, że Duńczycy kartkę zgubili. Jan Truszczyński zadzwonił do Piotra Serafina, czy ma jeszcze w komputerze ten dokument. Okazało się, że miał i można było cenną kartkę ponownie przekazać urzędnikom duńskiej prezydencji….
W tej historii sprzed 22 lat jest jeszcze coś, czym chciałbym się z Państwem podzielić. Po zakończonym szczycie w Kopenhadze cała delegacja z grupą dziennikarzy wyruszyła do Warszawy. Wylądowaliśmy późną nocą na lotnisku w Warszawie. I tu już oddaję głos Piotrowi Serafinowi, który tak mi opowiadał o tym w maju 2012 roku, gdy pracowałem nad książką „Przepustka do Europy”: „Wylądowaliśmy w Warszawie w nocy. Wszyscy ministrowie konstytucyjni musieli znaleźć się błyskawicznie w kancelarii premiera, gdyż zwołano posiedzenie rządu. Wsiedli do podstawionych samochodów i odjechali. Urzędnicy, członkowie delegacji z drugiego szeregu zostali na ośnieżonym pasie startowym. Ja z tą swoją „historyczną” drukarką i laptopem, w śniegu, z dwoma kolegami szedłem do bramy 36 pułku przy Żwirki i Wigury”.
Mijały lata.
Szczęśliwie talent, pracowitość, znajomość spraw unijnych był zauważony i Piotr Serafin stawał się typowym, tak potrzebnym w naszym kraju urzędnikiem państwowym. Niezależnie kto rządził, doceniano jego kwalifikacje. W 2004 objął stanowisko dyrektora Departamentu Analiz i Strategii UKIE. Od 16 stycznia 2008 do 31 grudnia 2009 pełnił funkcję podsekretarza stanu w tym urzędzie. Na krótko przeszedł do MSZ-u w randzie wiceministra, by 1 stycznia 2010 roku wyjechać do Brukseli. Tam pracował w Komisji Europejskiej jako prawa ręka naszego komisarza ds. budżetu Janusza Lewandowskiego. Znowu przydały się jego umiejętności liczenia, tyle, że teraz Wieloletnich Ram Finansowych, czyli budżetu UE dla 28 państw członkowskich.
Janusz Lewandowski dzisiaj wspomina, ile to mieli pracy, właśnie skomplikowanych obliczeń podczas debat nad siedmiolatką UE na lata 2014-2020. Komplikacje wzięły się ze stanowiska premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona, który już wtedy zabiegał o zmniejszenie unijnego budżetu i utrzymaniu brytyjskiego rabatu. Zagroził nawet wetem, co oznaczało poważny kryzys. Ostatecznie szefowie państw i rządów na szczycie w lutym 2013 roku zgodzili się, by górny pułap wydatków z budżetu UE wyniósł 908 miliardów euro. Oznaczało to, że po raz pierwszy w historii Wspólnoty budżet na kolejne siedem lat był niższy od poprzedniego. Różnica wyniosła 34 miliardy! Tymczasem w Polsce było oczekiwanie, że w tej perspektywie Polska otrzyma więcej pieniędzy niż w poprzedniej. I udało się mimo tego znaczącego cięcia: przyznano nam 105,8 mld euro, w tym na politykę spójności 72,9 mld euro, a na politykę rolną 28,5 mld euro. W tym sukcesie był też znaczący udział pozostającego w tle …. Piotra Serafina.
Po przygodzie w Komisji Europejskiej pracował w MSZ. Gdy Donald Tusk został szefem Rady Europejskiej, okazało się, że najlepszym człowiekiem, który będzie mógł mu pomóc zaistnieć w nowej roli w skomplikowanej „brukselskiej bańce” jest ….Piotr Serafin. 1 grudnia 2014 roku został szefem gabinetu przewodniczącego Rady Europejskiej. Doradzał od pierwszego dnia. Donald Tusk w książce pt. „Szczerze”, która jest swoistym dziennikiem z czasu jego pracy w roli przewodniczącego Rady już pod datą 8 grudnia pisze, że „z automatu” musiał przewodniczyć szczytom strefy euro. „Brakuje mi doświadczenia, pytam, czy to na pewno konieczne, abym zajmował się dość skomplikowaną tematyką finansową, ale Piotr tłumaczy mi cierpliwie, że przekazanie tej funkcji komuś innemu, co teoretycznie jest możliwe, bardzo osłabiłoby moją pozycję”. To „cierpliwe tłumaczenie” było w pracy obu panów codziennością.
Komisarz.
Po powrocie Donalda Tuska do Polski Piotr Serafin został w Brukseli. Pracował jako dyrektor ds. transportu, telekomunikacji i energii w Sekretariacie Generalnym Rady UE. Stamtąd – po zmianie obozu rządzącego w kraju – przeniósł się kilkaset metrów obok, do siedziby Przedstawicielstwa RP przy UE. Nie otrzymał rangi Stałego Przedstawiciela, bo tę formalnie nadaje Prezydent RP. Andrzej Duda nie wyraził zgody, tak jak ma to miejsce w przypadku wielu nominacji ambasadorskich nowej ekipy. Stąd – gdy Donald Tusk ogłosił, że Piotr Serafin jest kandydatem rządu na komisarza – pojawiły się spekulacje, czy Prezydent nie będzie tej kandydatury blokował.
Ma do tego narzędzie, które odchodząca ekipa Zjednoczonej Prawicy zostawiła w postaci „ustawy kompetencyjnej”. Wynika z niej, że rządowe nominacje na wiele stanowisk mających charakter reprezentowania interesów Polski na arenie międzynarodowej musi przejść przez biurko pana Prezydenta. W miniony czwartek Wojciech Kolarski, minister w Kancelarii Prezydenta w rozmowie z Polsatem News podkreślił, że w celu rozwiania wszelkich wątpliwości, szefowa kancelarii prezydenta Małgorzata Paprocka skierowała pismo do szefa kancelarii premiera, informując, że procedura rekomendowania kandydata na komisarza UE jest jednoznaczna. „Nie chodzi o zwykłe poinformowanie, lecz o konkretny dokument. Potrzebny jest dokument, który zgodnie z zapisami ustawy przedstawia kandydaturę prezydentowi, wraz z portfolio i informacją o kandydacie, podobnie jak w przypadku nominacji sędziowskich czy profesorskich” – wyjaśnił minister Kolarski.
W piątek dowiedzieliśmy się, że pan Prezydent zgodę na Piotra Serafina wyraził.
Co dalej?
To portfolio czyli inaczej teka została przez rząd wskazana – budżet UE. Czy tak ostatecznie będzie, to do końca nie wiadomo, bo każdy rząd zgłaszając kandydata do Komisji wskazuje na obszar, nad którym chciałby mieć pieczę. Każdy też chce otrzymać coś ważnego. Budżet jest na czele listy „ważnych” tek, bo jak wiadomo pieniądze decydują niemal o wszystkim. Dlatego jak już wszystkie kandydatury będą znane (czas zgłaszania do końca sierpnia) Ursula von der Leyen (VDL) spotka się z każdym kandydatem czy kandydatką, będzie sondować, negocjować, aż w końcu stworzy kolegium komisarzy. Wszyscy będą musieli otrzymać akceptację członków odpowiednich komisji Parlamentu Europejskiego i z pewnością niektórzy tego testu nie zaliczą. Mogą zostać odrzuceni i wtedy rząd wystawia kolejną osobę, mogą też na wniosek posłów otrzymać inną tekę za zgodą VDL. Gdy pełny skład będzie miał rekomendację PE, odbędzie się głosowanie nad całym kolegium komisarzy i dopiero wtedy zakończy się proces tworzenia unijnej egzekutywy.
Przypomnienie kariery Piotra Serafina wydaje się ważne, bo wyraźnie widać, że nie jest to mierny, ale wierny działacz partyjny, który miałby objąć ważne stanowisko „za zasługi”. To państwowiec, który pracował dla Polski z wieloma obozami politycznymi. Ze znakomitymi kompetencjami, znajomością unijnych struktur i całej biurokracji, mówiący biegle nie tylko po angielsku. Akceptacja tej kandydatury przez Parlament Europejski będzie formalnością: znakomita część posłów z komisji budżetowej dobrze go zna i wie co potrafi. Symboliczne: wśród przesłuchujących będzie też… Janusz Lewandowski, kiedyś komisarz ds. budżetu, którego Piotr Serafin był prawą ręką.
red. Maciej Zakrocki, TVP