W minioną środę Parlament Europejski przyjął raport pięciorga posłów z pięciu grup politycznych, który jest propozycją głębokiej zmiany unijnych traktatów. Tego samego dnia w Holandii, państwie założycielskim Wspólnoty odbyły się wybory, w których zwyciężyła Partia Wolności Geerta Wildersa. Ten znany z mocno „narodowych” poglądów polityk wezwał do Nexitu, czyli referendum w sprawie opuszczenia przez Holandię Unii. Jaki jest związek między tym dwoma zdarzeniami?
Dwugłos.
Można spotkać opinie, że mamy do czynienia ze zderzeniem dwóch głównych nurtów europejskiej debaty. Jedni uważają, że pojawiające się ostatnio poważne kryzysy gospodarcze, zdrowotne, klimatyczne i ekonomiczne powinny prowadzić do pogłębiania integracji. Że Unia bliższa federacji, z Parlamentem Europejskim posiadającym inicjatywę ustawodawczą, Komisją Europejską mniej liczną za to wyposażoną w więcej narzędzi typowych dla władzy wykonawczej, będzie skuteczniejsza w niestabilnych czasach. Drudzy dowodzą, że wspomniane trudności przytłoczyły ludzi, że oczekują oni sprawnego i sprawczego działania rządów, które wybierają w swoich państwach, że Unia mimo licznych problemów dokłada tylko kolejne obciążenia, najczęściej kojarzone z polityką klimatyczną. Że zwyczajnie z niektórymi pomysłami idzie za daleko.
Trudno rozstrzygnąć, kto ma rację, tym bardziej, że na koniec nie o rację chodzi, tylko o realne skutki społeczne i polityczne. Nie można przecież nie widzieć zmian jakie dokonały się i dalej mają miejsce w Europie. W socjalnej i przez dekady rządzonej przez socjalistów Szwecji rządzi prawicowy rząd, którego by nie było bez poparcia partii o niewinnej nazwie Szwedzcy Demokraci, którą wielu otwarcie nazywa neofaszystowską. Nie kryje ona anty unijnych sloganów w swoim programie. W połowie tego roku socjalistyczny, bardzo proeuropejski rząd w Finlandii zastąpił nowy, prawicowy, w którym jednym z koalicjantów jest ugrupowanie Partia Finów, do niedawna Prawdziwych Finów, co nadawało jej wyraźnie narodowy i eurosceptyczny charakter. Podobno agresja Rosji na Ukrainę i świadomość zagrożenia dla Państwa ze strony Kremla (Finlandia na najdłuższą granicę w Europie z Rosją) osłabiły jej prorosyjskie sympatie i zwróciły ku NATO i Unii, ale nie wiadomo na jak długo.
Podobne zmiany wystąpiły we Włoszech, gdzie zwycięscy w wyborach Bracia Włosi najpierw niepokoili, ale okazali się jednak bardziej braterscy dla reszty Wspólnoty niż to początkowo zakładaliśmy. Po wielu miesiącach od wyborów w Hiszpanii mamy w końcu rząd socjalisty Pedro Sancheza, ale nie należy zapomnieć, że z elekcji zwycięsko wyszła centroprawicowa Partito Popular, która przymierzała się do koalicji z eurosceptycznym Vox-em. Także w Polsce wybory wygrał PiS, a większość rządową, proeuropejską uda się stworzyć dzięki koalicji kilku proeuropejskich ugrupowań. No a teraz Holandia. Kto wie, czy wygrana Partii Wolności to także nie skutek skojarzeń wyborców z Fransem Timmermansem, który był twarzą bloku lewicowego, głównym rywalem Wildersa, ale do niedawna twarzą potężnego unijnego programu o nazwie Zielony Ład i ostrej polityki klimatycznej nakładającej dużo restrykcyjnych norm dla energetyki, transportu, a nawet dla budynków mieszkalnych.
Za zmianą traktatów…
Gdy wsłuchiwałem się w debatę w Parlamencie Europejskim na temat propozycji zmiany traktatów, to w wielu wypowiedziach można było odnajdować podobne tony. Zwolennicy projektu przygotowanego przez pięciu sprawozdawców z Komisji Konstytucyjnej przekonywali, że ostatnie kryzysy dowiodły, że Unii brakuje odpowiednich narzędzi do skutecznego ich zwalczania. Przypominali, że jak wybuchła pandemia, to na początku nie było akcji Wspólnotowej, tylko poszczególne państwa zamykały swoje granice, troszczyły się o zasoby swoich magazynów z maseczkami, nie bacząc na to, że we Włoszech umierały tysiące ludzi. Brakowało unijnych mechanizmów, bo zdrowie to kompetencja państw członkowskich. Jeśli chcemy mieć unię zdrowotną z prawdziwego zdarzenia, szybko uruchamiać pomoc potrzebującym, trzeba zmienić traktaty. Jak Rosja napadła na Ukrainę, to nie można było się dziwić, że Amerykanie czy Brytyjczycy szybko nałożyli sankcje, zorganizowali dostawy broni, a Unia się grzebie z każdym pakietem ze swoimi procedurami i jednomyślną decyzją 27 rządów. Trzeba od jednomyślności w wielu obszarach odejść! Tym bardziej, że Unia chce się rozszerzać, więc za chwilę tego typu decyzje będą wymagały zgody 35 państw.
Koordynujący pracę wszystkich współsprawozdawców belgijski polityk Guy Vefhofstadt mówił podczas parlamentarnej dyskusji: „Myślę, że podczas dzisiejszej debaty musimy być ze sobą szczerzy. Przyznać uczciwie, że nie jesteśmy przygotowani na ten brutalny świat, który mamy, ani też nie jesteśmy gotowi na rozszerzenie Unii Europejskiej do 35 lub 37 państw. Na pewno nie mamy wszystkiego co niezbędne w obliczu trwającej agresji Rosji, a może – miejmy nadzieję, że nie – na powrót Trumpa do Białego Domu w przyszłym roku. Popierający ten tok rozumowania przypominali, że Trump mówił coś o wyjściu USA z NATO, a początkiem tego procesu miało być wycofanie wojsk amerykańskich z Europy. Przypominali obstrukcję ze strony Wiktora Orbana przy nakładaniu kolejnego pakietu sankcji na Rosję i targowanie się w tak dziwnych sprawach jak chociażby wyłączenie z sankcji Patriarchy Moskiewskiego Cyryla I, jawnie popierającego wojnę Putina.
Przeciw zmianom.
Wydaje się to logiczne, a jednak przeciwnicy tego podejścia, bez demagogii uczestniczący w dyskusji podkreślali – i to też jest racja – że Unii udało się przejść przez te wszystkie rafy działając przy pomocy obecnych traktatów. Czyli można! A ostatnią rzeczą dla Wspólnoty właśnie zmagającej się z tyloma wyzwaniami jest otwieranie procedury zmiany traktatów, czasochłonnej, trudnej politycznie, rozbudzającej wielkie emocje i uwidaczniającej podziały. Poza tym Parlament idzie ze swoją propozycją za daleko! 267 zmian w obu Traktatach — o Unii Europejskiej oraz o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej — zapisanych na 110 stronach! W tak wrażliwej sprawie jak odejście od jednomyślności w głosowaniach jeszcze niedawno miało dotyczyć tylko polityki zagranicznej, a teraz miałoby to być stosowane dla aż 65 obszarów. No nie! To idzie za daleko. Na nic się zdały przypomnienia autorów pomysłu, że dokument przygotowany przez nich to tylko propozycja! Niemiecki chadek Swen Simon zaczął swoje wystąpienie tak: „czy za pomocą tego dokumentu zmienimy Traktaty? Nie! Podczas tej sesji musimy odpowiedzieć tylko na dwa pytania. Po pierwsze, czy chcemy zwołania konwentu w celu omówienia zmiany Traktatu? Po drugie, czy ten projekt jest wystarczającą podstawą do rozpoczęcia dyskusji? Moja odpowiedź na te pytania brzmi: „Tak”.
Polskie głosy.
Pewnym zaskoczeniem było stanowisko, jakie w imieniu polskich posłów z Koalicji Obywatelskiej przedstawił w debacie Andrzej Halicki: „Reformy są potrzebne, ale ten dokument nie jest potrzebny. Potrzebna jest wspólna polityka obronna, wspólne cyberbezpieczeństwo, bo jest takie wyzwanie. Potrzebna jest wspólna polityka wobec zdrowia, tego oczekują obywatele. Potrzebna jest wspólna polityka energetyczna, bo mieliśmy kryzys. Donald Tusk proponował to w 2014 roku. Byliście przeciw. Możemy to wszystko robić bez zmian traktatowych, bo pandemia pokazała, że możemy być skuteczni w walce z zagrożeniami”. I oznajmił, że delegacja, której przewodzi będzie przeciw.
Ostatecznie – jak wspomniałem – propozycja Parlamentu została przyjęta, choć uzyskała poparcie niewielką większością: zaledwie 17 posłów więcej zagłosowało za tym krokiem. To jednak wystarczyło, by dokument oficjalnie „wyszedł” z Parlamentu do Rady, a hiszpański rząd, który prowadzi teraz w Radzie prezydencję obiecał się nim zająć i „wrzucić” pod obrady Rady UE ds. Ogólnych w połowie grudnia. A 14-go i 15-go będzie szczyt Rady Europejskiej i szefowie państw i rządów będą mogli do idei zwołania konwentu się odnieść. Konwentu czyli politycznego ciała, złożonego z przedstawicieli instytucji UE, parlamentów narodowych i rządów państw, które opracują własny projekt zmian traktatów do dalszej obróbki przez z kolei konferencję międzyrządową. Tak więc droga do zmiany jest daleka, ale wydaje się, że machina może ruszyć. Byłoby dobrze, by nowy rząd w Polsce miał nie tylko do zaprezentowania swoją niechęć do „grzebania w traktatach”, ale swoje pomysły dowodzące, że Wspólnota np. 35 państw może działać sprawnie na podstawie obecnych reguł.
Byłoby bowiem złym sygnałem jedynie odrzucenie projektu Parlamentu Europejskiego. Szczególnie, że część komentatorów widziała w tym wyłącznie „wytrącenie PiS-owi narzędzia do ataków w kraju”. Rzeczywiście, głosowanie posłów do PE z Koalicji Obywatelskiej nieco skonfundowało ciągle rządzących. “Tusk z trzęsącymi spodniami oznajmił, że europosłowie z PO będą przeciwko zmianom w traktatach. Presja dla niepodległości ma sens. Gdyby nie nasz protest, potulnie głosowaliby »za«” — oceniła Beata Kempa. Tyle, że o przyszłości Europy nie powinno się rozmawiać w krajowym kontekście, „na użytek wewnętrzny”.
Wolniej nie znaczy w ogóle.
Tu wracam do głównej tezy tego tekstu. Skala proponowanych przez większość PE zmian może zniechęcać. Rzeczywiście dotknięto tam niemal wszystkich sfer funkcjonowania Unii Europejskiej. Ale może warto poważnie zastanowić się nad zmianami w mniejszym winiarze. Opozycja demokratyczna była przecież załamana, kiedy to w Radzie ds. Ogólnych zapanował pat w kontekście procedury art. 7. Rząd PiS-u demontując reguły państwa prawa spowodował, że procedura została uruchomiona w grudniu 2018 roku. Po pięciu latach nic z tego nie wynikało, bo w tymże artykule już w drugim kroku zapisano, że Rada musi zdecydować o dalszym postepowaniu jednomyślnie. Nasz rząd wiedział, że Orban go obroni, premier Węgier wiedział, że obroni go Morawiecki i mogli sobie kpić z całej procedury. Może warto to zmienić?
Może rzeczywiście przy nakładaniu sankcji też odejść od jednomyślności? Czyli poprawić to, co nie działa, albo działa słabo. Nie 267 zmian, ale 15? Planowane rozszerzenie Unii o Ukrainę, Mołdawię i państwa Bałkanów Zachodnich spowoduje i tak konieczność zmian traktatowych, by „dopisać” nowe państwa. Można wtedy dorzucić też parę innych artykułów i uniknąć długotrwałego, pełnego politycznych emocji procesu modyfikacji przy pomocy konwentu i konferencji międzyrządowej. Nie będzie też oskarżeń o jakieś wrzutki, bo zmienione traktaty muszą przecież ratyfikować poszczególnie państwa i ich parlamenty narodowe. Uniknie się jednak tego, co sygnalizowałem na początku: poczucia obywateli, że Unia idzie za daleko, że zajmuje się zbyt wieloma sprawami, których większość już nie rozumie, albo się ich obawia, bo populiści typu Wilders opisują im to w zafałszowany i przerysowany sposób. Wydaje się, że powstrzymanie groźnego trendu jakim jest rozwój eurosceptycyzmu musi stać się priorytetem dla pro unijnych ugrupowań, tym bardziej, że za pół roku mamy wybory do Parlamentu Europejskiego. Może trzeba trochę zwolnić, urealnić ambitne programy, dopasować je do oczekiwań ludzi, którzy chcieliby po latach kryzysów i pandemii nieco odsapnąć.
Jak napisał popularny portal POLITICO wyniki te wywołały dreszcze w Brukseli, ponieważ Wilders otwarcie wezwał do zorganizowania referendum „Nexit” w sprawie opuszczenia UE. Chodzi o lidera Partii Wolności Geerta Wildersa, który rzeczywiście mówił, że trzeba pójść śladem Brytyjczyków i dać szansę Holendrom, by wybrali swój los. Oczywiście sukces eurosceptyków w kraju tulipanów rozgrzał emocje we Francuskim Zgromadzeniu Narodowym Marine Le Pen, także Matteo Salvini, lider włoskiej partii Lega, z radością przyjął sukces, jak to się wyraził, swojego przyjaciela. Wydaje się, że nie można już tylko liczyć, że Wilders nie znajdzie większości do rządzenia i znowu będzie jak dawniej. Pora naprawdę poszukać przyczyn sukcesu eurosceptyków w kolejnym państwie Unii i zastanowić się nad sposobem ich zatrzymania. Czy np. propozycja zmiany traktatów to taki właśnie dobry sposób? Tu zdania są podzielone, co widać było wyraźnie podczas debaty na ten temat w Parlamencie Europejskim.
Maciej Zakrocki