Polska złożyła do Komisji Europejskiej skargę na Niemcy za nielegalnie przywiezione odpady. Tę informację przekazała nam 26 lipca minister Anna Moskwa. Nie wyjaśniła, w jaki sposób 35 tysięcy ton nielegalnie do nas wjechało. Pojawiło się pytanie: czy chodzi o ochronę środowiska, o próbę działania zgodnego z unijnymi regułami czy może o coś zupełnie innego….
Fobie.
Hasło do tej akcji rzucił – jak to często w przeszłości bywało – prezes PiS Jarosława Kaczyński. Gdy baliśmy się skutków pożaru składowiska odpadów w Zielonej Górze wicepremier powiedział jasno: „To są niemieckie śmieci”. Trafnie tę fobię opisał Jacek Pawlicki w ostatnim Newsweeku: „Niemieckie śmieci, niemiecka Unia Europejska, Grupa Webera, “Für Deutschland” Tuska i “Nur für Deutsche” w niemieckich pociągach. Niemcy nie chcą zapłacić 6 bln zł reparacji, wykorzystują nas w Europie. Ba, nawet “doją”, jak to ujął w 2022 r. Jarosław Kaczyński, odnosząc się do mitycznego już niemal wykorzystywania przez Niemców Polaków, zbierających szparagi za zachodnią granicą”. Rzeczywiście wygląda to na obsesję, ale też na świadomą próbę odgrzania antyniemieckich emocji, które występowały wiele lat temu w pokoleniu wychowanym na peerelowskiej propagandzie z Hupką i Czają w roli głównej. To pokolenie w dużej mierze jest elektoratem obozu władzy…
Kto winien?
Jeśli jednak na chwilę pominąć ten aspekt, to spójrzmy na sprawę śmieci z dzisiejszej perspektywy. I nie będę rozstrzygał ostrego sporu politycznego, kto sprowadził ich więcej, kto bardziej za ich obecność w Polsce odpowiada. Ciekawa jest sama akcja minister klimatu i środowiska Anny Moskwy wspartej przez ministra ds. europejskich Szymona Szynkowskiego vel Sęka. Oboje dowodzili, że Polska wielokrotnie interweniowała u zachodniego sąsiada na poziomie landowym i federalnym, “nawołując do zabrania tych niemieckich śmieci, które nielegalnie zalegają na polskiej ziemi“. A pan minister przekonywał, że: „doszło do naruszenia prawa europejskiego ze strony Republiki Federalnej Niemiec, która powinna wziąć odpowiedzialność za zalegające w Polsce bezprawnie odpady”.
Christopher Stolzenberg, rzecznik Ministerstwa Środowiska Niemiec (BMUV) odpowiadając na pytania w tej sprawie ze strony money.pl wyjaśniał, że oni o wszystkim wiedzą jedynie z doniesień medialnych. Czyli że nasz rząd do władz federalnych w tej sprawie się nie zwracał! Tymczasem my usłyszeliśmy coś innego. Zacytuję: „Ministerstwo Klimatu i Środowiska składa wniosek do Komisji Europejskiej ze skargą na bierność rządu Republiki Federalnej Niemiec w sprawie uchylania się Niemiec od uprzątnięcia ponad 35 tys. ton odpadów”. Skarga jest zatem „na bierność rządu RFN”, a ten twierdzi, że o niczym nie wie. Może byłoby dobrze przedstawić dokumenty, które by to potwierdzały?
Po drugie z informacji rzecznika BMUV wynika, że te sprawy są jedynie w kompetencjach władz landowych. Tu akurat nasi ministrowie chyba to rozumieją, bo – znowu cytując wypowiedź Anny Moskwy – „Pomimo licznej korespondencji kierowanej przez Główny Inspektorat Ochrony Środowiska do urzędów poszczególnych landów, odpady nie zostały zabrane do Niemiec”. Ale minister ds. Unii Europejskiej Szymon Szynkowski vel Sęk akcentował, że doszło do naruszenia prawa europejskiego ze strony Republiki Federalnej Niemiec! Dlatego „Zasłanianie się w tej sprawie kompetencjami landowymi nie broni się w kontekście prawa międzynarodowego”.
Komisja się wypowie?
Mam nadzieję, że eksperci od tego prawa wszystko sprawdzili przed wysłaniem skargi, bo dobrze wiedzieć czy się ma podstawy do niej, czy też nie. Bo, że prawnicy Komisji Europejskiej to dokładnie zrobią, to nie mam wątpliwości. Jeden z rzeczników KE Adalbert Jahnz poinformował w miniony czwartek: „Mogę potwierdzić, że Komisja rzeczywiście otrzymała skargę Polski na Niemcy dotyczącą składowania śmieci. Stało się to 26 lipca. Teraz będzie toczyła się procedura na podstawie artykułu 259 Traktatu o Funkcjonowaniu Unii. Artykuł ten przewiduje, że zanim podejmie się działania przeciwko drugiemu państwu członkowskiemu przed Trybunałem Sprawiedliwości należy taką sprawę przedstawić Komisji Europejskiej, która przygotuje opinię. Komisja oceni również skargę z punktu widzenia strażnika traktatów. Co do kalendarza, to Komisja nie jest zobligowana jakimś ostatecznym terminem przedstawienia takiej opinii”. I tu pan rzecznik zacytował dosłownie treść artykułu 259: „Jeśli Komisja nie wyda opinii w terminie trzech miesięcy od wniesienia sprawy, brak opinii nie stanowi przeszkody we wniesieniu sprawy do Trybunału”.
Chodzi o śmieci?
Może zatem tak się stać, że reakcji KE nie będzie i nasz rząd „pójdzie” ze skargą do TSUE. I tu pojawia się kolejna wątpliwość, czy w tej historii chodzi o odpady i środowisko. Jeśli Komisja nie odpowie, albo odpowie w sposób, który rządu nie usatysfakcjonuje, to będzie to kolejny pretekst do ataku na brukselską biurokrację, kontrolowaną przez Niemców czego symbolem jest sama szefowa KE czyli Ursula von der Leyen. Politycznie związana z Europejską Partią Ludową (EPL), na czele której stoi …. Bawarczyk Manfred Weber lider „Grupy Webera” czyli człowiek, którego premier Mateusz Morawiecki zestawiał ze zbrodniarzem Priogożinem, założycielem Grupy Wagnera… Finał tej akcji może wydarzyć się przecież tuż przed naszymi wyborami, więc trudno nie skorzystać z okazji i coś napomknąć o tym, kto stał na czele EPL przed Weberem i jakie polskie partie opozycyjne do tej rodziny należą.
Ciekawa jest też zapowiedź złożenia skargi do TSUE. Już na tych łamach cytowałem ministra Zbigniewa Ziobrę, który dowodził, że ten Trybunał także kontrolują Niemcy, że sędziowie piszą wyroki pod dyktando Berlina, nierzadko po wódeczce spożywanej na polowaniach. Skarżyć się na Niemcy do takiego sądu? O co tu chodzi? Zadałem to pytanie w piątkowej audycji w radiu TOK FM pani profesor Dorocie Piontek z Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zdaniem tej politolożki obecna polska polityka zagraniczna jest w istocie polityką … wewnętrzną. W całości podporządkowano ją celom wyborczym, po raz kolejny uznając, że dobrze mieć wroga, którego można w kampanii wykorzystywać. Problem w tym, że my mamy wroga i to bardzo realnego, niebezpiecznego. Jest nim Rosja, a nie Niemcy!
Tworzy się chaos.
To jasne, że gdy nasz partner zachowa się źle, coś zepsuje, ewidentnie zaszkodzi naszym interesom to trzeba reagować! Tyle, że więcej w takiej reakcji powinno być rozmowy, argumentacji, a nie wrogości. Ile razy trzeba powtarzać jak ważne i cenne są nasze stosunki z Niemcami, jak korzystny dla Polski jest handel z tym państwem i to w wielu sektorach gospodarczych. Może pora odejść od stereotypów propagandowych kształtowanych przez Czterech pancernych i psa czy Klossa? Tym bardziej, że polityka konfrontacji z przyjaciółmi, z instytucjami unijnymi prowadzi nie tylko na manowce, ale może spowodować kompletny chaos.
Od rządzących od 24 lutego ubiegłego roku Ukraina i trwająca tam wojna są przedmiotem szczególnej troski naszych władz. Ukraińcy są naszymi przyjaciółmi, którym otworzyliśmy serca, granice i którym pomagamy jak tylko możemy. Ganimy innych, którzy z taką pomocą się ociągali, robili przeszkody, wyrażali wątpliwości. Aż pojawił się pierwszy zgrzyt. Polski rząd, wbrew unijnemu prawu, wprowadził zakaz wwozu na nasze terytorium produktów rolnych z Ukrainy. Wtedy nie skorzystał z mechanizmów istniejących w prawie UE, by rzeczywiście poprawić trudną sytuację polskich rolników, do jakiej doprowadził nie podejmując wcześniejszych działań.
Doszło do napięcia, rozmów z Komisją Europejską i w końcu wprowadzenia „po Bożemu” najpierw jednego, a potem kolejnego rozporządzenia wykonawczego Komisji wprowadzającego „środki zapobiegawcze dotyczące niektórych produktów pochodzących z Ukrainy”. To drugie z 5 czerwca 2023 r. określa, że pszenica, kukurydza, rzepak i nasiona słonecznika pochodzące z Ukrainy „mogą być dopuszczane do swobodnego obrotu lub obejmowane procedurą składowania celnego, procedurą wolnego obszaru celnego lub procedurą uszlachetniania czynnego, wyłącznie w państwach członkowskich innych niż Bułgaria, Węgry, Rumunia, Słowacja i Polska”. Czyli, że w tych pięciu państwach swobody handlowej tymi produktami nie ma. Ale tylko do 15 września!
Idą żniwa, idą wybory, a do 15 września coraz bliżej. I co mówi nasz rząd? “Jeśli Komisja Europejska nie wydłuży zakazu wwozu zboża z Ukrainy, to Polska sama zamknie granicę” – zapowiedział rzecznik Piotr Müller. A co o tym mówi zgłoszony przez obecny obóz władzy do pracy w Komisji Europejskiej w roli komisarza od rolnictwa Janusz Wojciechowski? Na konferencji prasowej po Radzie ds. rolnictwa 25 lipca powiedział tak: „decyzja o tymczasowym wstrzymaniu importu czterech produktów do pięciu krajów była podejmowana dwukrotnie. Najpierw na okres od 2 maja do 5 czerwca, a potem została przedłużona do 15 września i na dziś to jest data końcowa, aczkolwiek jestem przekonany, że we wrześniu będziemy musieli ocenić wszystkie okoliczności, które do tej pory zaistnieją. A już zaistniała nowa okoliczność, to jest rosyjska blokada Morza Czarnego. Dotychczasowe decyzje były podejmowane przed tą blokadą. Ocenimy również tegoroczne zbiory, będziemy o nich wiedzieć więcej we wrześniu niż wiemy dzisiaj. Mamy szacunki, z których wynika, że będą to wyższe zbiory niż w ubiegłym roku o ok. 13 mln ton, ale pełny obraz będzie po żniwach”.
Kolejny konflikt z kolejnym partnerem?
Czyli spokojnie, będziemy oceniać, rozmawiać, mówi komisarz, ale nasz rząd już zapowiada, że jakby co, to sam zamknie granicę czyli ponownie złamie wspólnotowe prawo. Czemu tak mówi? Bo „polska polityka zagraniczna jest w istocie polityką … wewnętrzną”. Problem w tym, że ma konsekwencje zewnętrzne. W reakcji na te zapowiedzi premier rządu Ukrainy Denys Szmychal napisał na Twitterze: “Rosja zerwała zbożową inicjatywę, niszcząc infrastrukturę naszych portów czarnomorskich i po raz kolejny wywołując globalny kryzys żywnościowy. W tym krytycznym okresie Polska zamierza kontynuować blokadę eksportu zboża ukraińskiego do UE. Jest to nieprzyjazny i populistyczny krok, który będzie miał poważny wpływ na globalne bezpieczeństwo żywnościowe i gospodarkę Ukrainy“. Zwykle bardziej ważący słowa prezydent Wołodymir Zełeński ocenił to tak: „Blokowanie lądowych tras eksportu zboża z Ukrainy po 15 września, gdy wygasną obecne ograniczenia w UE, jest niedopuszczalne”.
Ukraińcy chcą pewnie wiedzieć, czy Polska jest przyjacielem, czy dalej uważa się za „ambasadora” jej spraw? Wydaje się, że znowu brakuje tu dialogu, a rząd uważa, że wystarczy powiedzieć, iż z oczywistych powodów będzie bronił interesów „polskiego rolnika”. Nie wystarczy.
Warto przemyśleć taką postawę, bo za chwilę rząd nie będzie miał już żadnego przyjaciela, natomiast skłócony będzie ze wszystkimi. Może polityka zagraniczna „do użytku wewnętrznego” pozwoli wygrać wybory, ale czy wygrać dalszą przyszłość?
Maciej Zakrocki