Szklanka do połowy pełna?

26.02.2023

Fot. TOKFM

Felieton Macieja Zakrockiego

Rocznica ataku rosyjskich wojsk na Ukrainę w pełnej skali zachęca do podsumowań, wyciągnięcia wniosków, ustalenia co w reakcji na agresję demokratycznego świata zadziałało, a co nie. Trzeba też przyjrzeć się kondycji gospodarczej państw wspierających Ukrainę, bo od niej będzie zależało utrzymanie poparcia opinii publicznej dla podejmowanych dalszych działań. Warto też obserwować Rosję, która nadspodziewanie dobrze znosi i koszty własne wojny, którą wywołała i sankcje nałożone przez Zachód.

 

Szok

Mimo ostrzeżeń amerykańskiego wywiadu do końca była nadzieja, że do ostrej agresji nie dojdzie, że to przecież bez sensu, nikt już dzisiaj tak nie postępuje. Jeszcze 23 lutego ubiegłego roku Unia Europejska przyjęła pierwszy pakiet sankcji, który był odpowiedzią na decyzję Federacji Rosyjskiej o uznaniu niekontrolowanych przez rząd w Kijowie obwodów donieckiego i ługańskiego jako niezależnych podmiotów oraz na wynikającą z tego decyzję o wysłaniu na te tereny rosyjskich wojsk.

Gdy dzień późnej siły agresora ruszyły w stronę ukraińskiej stolicy, natychmiast ten pakiet rozszerzono, a 25 lutego 2023 przyjęto drugi, w którym była decyzja o zamrożeniu aktywów Władimira Putina i ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa. Ponadto na listę sankcyjną wpisano członków Rady Bezpieczeństwa Narodowego Federacji Rosyjskiej oraz tych członków Dumy Państwowej, którzy opowiedzieli się za natychmiastowym uznaniem przez Rosję samozwańczych „republik” Doniecka i Ługańska. 28 lutego gotowy już był trzeci pakiet, w którym znalazł się zakaz transakcji z rosyjskim bankiem centralnym, zakaz przelotów nad unijną przestrzenią powietrzną i wstępu rosyjskich samolotów na unijne lotniska. Rozszerzono też listę osób objętych restrykcjami. Można powiedzieć, że decyzje były podjęte szybko i bez widocznych oporów jakiegokolwiek unijnego rządu. Jednak gdy szok minął, gdy zaczęto wierzyć, że Kijów nie padnie, a prezydent Zełeński utrzyma władzę i kontrolę nad krajem, pojawiły się kalkulacje.

Strach przed blackoutem.

Wiadomo było, że trzeba przede wszystkim odciąć Rosję od dochodów ze sprzedaży surowców energetycznych, bo to główne źródło dochodów Putina, z których mógł finansować także wojenną machinę. W lutym ubiegłego roku 25 proc. importowanej ropy naftowej do Unii Europejskiej pochodziło z Rosji – to blisko 3 mln baryłek dziennie. Rosyjski gaz stanowił 45 proc. całego importu UE i 40 proc. konsumpcji. Ale były (i są) państwa, które niemal w 100 proc. korzystały z surowców od Putina i to one stanowczo sprzeciwiały się drastycznym krokom w procesie odcinania się od rosyjskiego dostawcy. Trzeba też dodać, że nie tylko obawa o swoje bezpieczeństwo energetyczne determinowała taką postawę. W przypadku rządu Wiktora Orbana chodziło o jawne, ciepłe relacje z dyktatorem, niechęć wobec władz w Kijowie z powodu przerysowanych oskarżeń o szykanowanie mniejszości węgierskiej w obwodzie zakarpackim i o chęć robienia wspólnych interesów z energetyce jądrowej.

Trzeba też uczciwie powiedzieć, że z każdym miesiącem narastał strach, że oto Europa zostanie pozbawiona wystarczającej ilości energii koniecznej do funkcjonowania jej gospodarki, utrzymania miejsc pracy i odpowiedniej temperatury w mieszkaniach zimą na przełomie 2022/2023 roku. Podejmowane działania na szczeblach rządowych i wspólnotowych ów niepokój mogły potęgować, bo jak ludzie widzieli, że się szybko przyjmuje unijne rozporządzenie w sprawie napełniania magazynów gazu, to znaczy, że będzie źle. Ceny energii poszybowały, wraz z nimi inflacja i lęk, że dopiero co zaczęliśmy wychodzić z kryzysu po COVID19, a tu zaczyna się kolejny. To może lepiej już nie dociskać Putina? Wyczuwając te nastroje niektórzy przywódcy zaczęli dzwonić do Putina, mówić o konieczności utrzymania „kanałów” komunikacyjnych, uwzględnianiu interesów Rosji po zakończeniu wojny. Wraz z ujawnianiem kolejnych zbrodni popełnianych przez rosyjskie wojska rosła determinacja, by dokręcić Putinowi śrubę, rzucić gospodarkę Rosji na kolana. Oczywiście nie wszyscy tę determinację wykazali.

Lawirowanie

Od tego czasu zaczęło się szukanie kompromisów przy nakładaniu sankcji, okresów przejściowych, odróżnianie czy np. zakazać importu ropy w ogóle, czy tylko tej dostarczanej rurą albo statkiem, etc. Te często zgniłe kompromisy irytowały głównie państwa bałtyckie czy Polskę, gdzie rozumienie charakteru rosyjskiego imperium jest powszechne. Jak słyszeliśmy, że Belgia grozi wetem, jeśli sankcje obejmą rosyjskie diamenty, bo szlifiernie w Antwerpii nie będą miały co robić, to się na usta cisnęły niecenzuralne słowa. Ale oczywiście najwięcej krwi psuł i psuje dalej wspomniany Wiktor Orban. Gdy teraz chodziło o to, by na 24 lutego był gotowy 10 pakiet sankcji, węgierski premier znowu blokował, kombinował, prosił o usuwanie konkretnych osób z listy, nie zgadzał się, by sankcje wprowadzić na rok, bo teraz trzeba je wznawiać co 6 miesięcy. Co prawda na ostatniej prostej 10 pakiet blokowała …. Polska, ale to dlatego, że w ten sposób chciała zwiększyć pulę ilościową zakazu importu kauczuku syntetycznego z Rosji, uważając, że proponowana ilość jest za mała i właściwie Rosja nie odczuje tego ograniczenia. W każdym razie zgoda całej UE na 10 pakiet zapadła na dwie godziny przed północą 24 lutego!

Podobne zjawisko występuje w przypadku dostaw broni. Najpierw jest nie, potem: „przyjrzymy się sprawie”, potem jest zgoda. Tu oczywiście z poziomu UE mogą płynąć jedynie apele do poszczególnych państw, te konsultują swoje decyzje na poziomie NATO, głównie z USA, a na koniec zgoda jest. Najmocniej atakowany jest tu kanclerz Niemiec Olaf Scholz, nawet już do języka politologicznego wszedł termin „scholzing”, co oznacza przeciąganie procesu podjęcia decyzji, kluczenia, patrzenia na innych. Ale też trzeba przyznać, że gdy powstała już koalicja czołgowa, to na niedawnej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa niemiecki kanclerz ponaglał partnerów, by się nie guzdrali z dostawami. Wiele już napisano o przyczynach takiej, a nie innej niemieckiej postawy. Poważni analitycy wychodzą poza prosty schemat, że przez lata Niemcy robili z Rosją interesy, że Nord Stream, że Schroeder, etc. Tymczasem to także echa demilitaryzacji po II wojnie światowej, zbudowanie społeczeństwa, które żyło w traumie po zbrodniach popełnionych przez ojców i dziadków i które wpisało sobie nawet do ustawy zasadniczej hamulce dla militarnych operacji. Niektórzy krytycy dzisiejszej wstrzemięźliwości władz w Berlinie sami czasem dodają, że źle znoszą informacje o wzroście wydatków Niemiec na Bundeswehrę.

Jedność.

Dziś lawirowania jest coraz mniej, panuje coraz bardziej powszechne przekonanie, że wojna w Ukrainie to wojna także o naszą wolność. Think tank  Europejska Rada Spraw Zagranicznych zrobił badanie w dziewięciu państwach UE, USA i Wielkiej Brytanii, których wyniki właśnie opublikowano. Okazuje się, że obywatele Zachodu mają skrajnie negatywne postrzeganie Rosji – opisując Moskwę jako „agresywną” i „nie godną zaufania”. W Wielkiej Brytanii pogląd ten podziela 57% i 49% respondentów, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych i UE-9. W badanych krajach zdecydowana większość (77% w Wielkiej Brytanii, 71% w USA i 65% w UE-9) postrzega Rosję jako „przeciwnika” lub „rywala” swojego kraju. Europejczycy są zdecydowani nie kupować rosyjskich paliw kopalnych – nawet jeśli szkodzi to ich dostawom energii. W dziewięciu ankietowanych krajach UE średnio 55% popiera to posunięcie. Zaledwie jedna czwarta (24%) uważa, że priorytetem powinno być zapewnienie niezakłóconych dostaw energii. Wyraźnie też widać zrozumienie, że to wojna także o naszą wolność. W Wielkiej Brytanii (44%) i UE-9 (45%) przeważa pogląd, że ich zaangażowanie ma na celu przede wszystkim obronę własnego bezpieczeństwa. Tylko 1 na 10 (11%) Brytyjczyków i UE-9 uważa, że głównym powodem, dla którego opowiadają się za Ukrainą, jest obrona jej „integralności terytorialnej”.

To dobry znak, bo pozwala wierzyć, że uda się utrzymać poparcie dla polityk prowadzonych przez zdecydowaną większość rządów, nawet jeśli obywatele odczuwają u siebie negatywne skutki wojny.

Nie jest tak źle.

Nie są one zresztą tak dotkliwe, jak się spodziewano.  W prognozie śródokresowej Komisji z zimy podniesiono przewidywany wzrost gospodarczy do 0,8 proc. dla UE oraz do 0,9 proc. dla strefy euro. Obecnie przewiduje się, że oba obszary minimalnie unikną recesji technicznej, której spodziewano się na przełomie roku. Prognoza inflacji została nieznacznie skorygowana w dół względem jesiennej, głównie w związku z rozwojem sytuacji na rynku energii. Prognozuje się, że inflacja ogólna w UE spadnie z 9,2 proc. w 2022 r. do 6,4 proc. w 2023 r., a następnie do 2,8 proc. w 2024 r. Natomiast w strefie euro spadnie ona z 8,4 proc. w 2022 r. do 5,6 proc. w 2023 r. oraz do 2,5 proc. w 2024 r. Ponadto rynek pracy w UE nadal osiąga dobre wyniki, a stopa bezrobocia utrzymała się do końca 2022 r. na rekordowo niskim poziomie 6,1 proc. Pewność gospodarcza wzrasta, a styczniowe badania wskazują, że aktywność gospodarcza również uniknie skurczenia w pierwszym kwartale 2023 r.

Warto też przywołać trochę danych ogólnych dotyczących pomocy z poziomu Unii Europejskiej, bo choć nie jest to organizacja militarna, choć traktaty nie pozwalają na działania wspierające czyjąś walkę, to znajduje się jednak legalne sposoby wsparcia Ukrainy. Dzięki nim do tej pory wartość pomocy UE przekroczyła 67 mld euro. Stworzony Europejski Instrument na rzecz Pokoju pozwala płacić państwom członkowskim za broń, którą te wysyłają do Kijowa. Są to pieniądze nie połączone z budżetem Unii. „Jest to struktura międzyrządowa, w której każde państwo członkowskie może się włączyć i zapewnić wsparcie” – wyjaśniał Johannes Hahn, komisarz ds. budżetu. Wspólnota pomaga też w sposób, który wprost na pieniądze nie daje się przeliczyć. „Zbliżyliśmy nasze gospodarki, zsynchronizowaliśmy nasze sieci elektroenergetyczne, połączyliśmy miasta partnerskie. Tzw. korytarze solidarności pozwalają Ukrainie eksportować swoje towary, co dało jej firmom w czasie wojny 20 miliardów euro przychodów” – wyliczała w Parlamencie Europejskim Ursula von der Leyen. Jeśli do tego dodamy szkolenie ok. 30 tysięcy żołnierzy ukraińskich, pomoc dla milionów uchodźców zasilana z unijnych środków to dopiero będziemy mieli cały obraz.

Teraz pojawia się kolejny rewolucyjny, choć znany już sposób na zakup amunicji. Ma to być oparte o pomysł z okresu wspólnych zakupów szczepionek. Zaproponowali to Estończycy, a przebywająca w piątek w Tallinie Ursula von der Leyen wyraźnie ideę podchwyciła: „Wrócimy do idei wspólnych zamówień, aby dostarczyć Ukrainie pilne dostawy dla armii, takie jak np. amunicja kalibru 155-milimetrów. Równie ważna jest współpraca z naszym przemysłem obronnym w celu zwiększenia produkcji tej amunicji i innego sprzętu potrzebnego siłom ukraińskim, ale także w celu uzupełnienia własnych zapasów”. Można powiedzieć patetycznie: na naszych oczach rodzi się nowa polityka UE, która na trwale zmieni Wspólnotę.

Rosja

Nasze kłopoty gospodarcze, nawet jeśli nie tak poważne, jak przewidywano są oczywiście powiązane ze zrywaniem, a przynajmniej ograniczaniem kontaktów gospodarczych z Rosją. Czy warto było obniżyć swój wzrost nakładając sankcje, które miały podstawowy cel: na tyle osłabić rosyjską gospodarkę, by Putin nie miał z czego finansować wojny? Od razu powiem, że tego celu nie osiągnięto. Pomimo wczesnych przewidywań rosyjska gospodarka nie załamała się w wyniku zamrożenia handlu z Zachodem. Terminowe interwencje rosyjskiego banku centralnego, przychody z pozostałego eksportu energii i zwrot ku nowym rynkom złagodziły cios. Duże znaczenie miał fakt wzrostu cen surowców energetycznych: sprzedając mniej, można było mieć ten sam przychód. Według Banku Światowego rosyjska gospodarka skurczyła się w ubiegłym roku aż o 4,5 proc., ale już w ocenie  Międzynarodowego Funduszu Walutowego zaledwie o 2,2 proc. Co więcej – prognozy sugerują, że w tym roku szkody będą mniej dotkliwe, a  MFW zakłada, że  gospodarka Rosji może nawet wzrosnąć o 0,3 proc. Jak zauważa Maria Demertzis z firmy Bruegel w artykule dla Politico: „Ogromna liczba firm odeszła, import się załamał, ale PKB nie wynosi -15 procent, jak niektórzy mieli nadzieję na początku wprowadzania sankcji”.

Rosja stara się rozwijać współpracę oczywiście z Chinami, Indiami, państwami Ameryki Południowej czy RPA, co oczywiście łagodzi efekt sankcji. Ale niektórych źródeł dochodów w szybko nie da się uzupełnić, choćby z powodu braku odpowiedniej infrastruktury do przesyłania surowców na Daleki Wschód czy do Indii. Dlatego zwolennicy sankcji nie składają broni i chętnie sięgają po porównanie, jakiego użył Josep Borrell, szef unijnej dyplomacji podczas debaty w Parlamencie Europejskim: „Sankcje to trucizna o powolnym działaniu, trochę jak arszenik. To wymaga czasu.”

A Polska?

Nie ulega wątpliwości, że nasz rząd, wspierany przez Prezydenta Andrzeja Dudę znalazł się w awangardzie państw zabiegających o jak największą pomoc dla Ukrainy i jak najdotkliwsze działania wobec Rosji. Zdarza się, że domagamy się stanowczości np. w odcinaniu się od rosyjskich surowców, samemu dość długo z nich korzystając. 20 grudnia 2022 stan wpłat Polski do kasy Kremla wynosił, (według fińskiej niezależnej organizacji CREA, która na bieżąco zlicza codzienne wpływy Rosji z eksportu surowców energetycznych) 7,352 mld euro za rosyjską ropę, 2,58 mld euro za gaz i 517 mln euro za węgiel. Łącznie dawało to kwotę niemal 10,5 mld euro. Od początku lutego 2023 r., po wygaśnięciu kontraktu z firmą Rosnieft, dostawy rosyjskiej ropy pokrywały ok. 10 proc. zapotrzebowania Orlenu na ten surowiec. Orlen miał obowiązujący do końca 2024 r. kontrakt na dostawy ropy z rosyjską firmą Tatnieft. Były to dostawy rurociągowe, na które nie zostały wprowadzone międzynarodowe sankcje. Ale sami – mimo nawoływań do takich działań – nie zdecydowaliśmy o pełnym odcięciu Putina od tych zysków. Zrobili to ….. Rosjanie, którzy 25 lutego zakręcili kurek na rurociągu Przyjaźń.

Nie powinno być z tym problemu, mamy alternatywne źródła dostaw, bezpieczeństwo energetyczne, także dzięki działaniom na poziomie UE jest zachowane.

Dzisiaj polskie władze powinny pójść za ciosem. Budując wizerunek jastrzębi w polityce wschodniej, wspierając Ukrainę, odchodząc od swojej wcześniejszej, nieco toksycznej polityki historycznej wobec naszego sąsiada, powinny wracać też na ścieżkę praworządności. Podzielam pogląd Piotra Burasa, dyrektora warszawskiego oddziału Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych, który kilka dni temu pisał: „wojna dowiodła, że Polska miała rację: w sprawie Rosji, Nord Stream 2, bezpieczeństwa europejskiego i znaczenia wojska. Sytuacja się odwróciła i – dla polskich przywódców – to dobrze. Jednak, jak powiedział mi jeden doświadczony polski dyplomata, aby przewodzić w Europie nie wystarczy mieć rację. Musisz być skuteczny. Polska ma jeszcze sporo do zrobienia, zanim stanie się skutecznym liderem i przekształci swój wojenny kapitał polityczny w realną zmianę władzy w UE”. I dalej dodał coś, co niech będzie puentą tego tekstu: „Niezłomna determinacja Polski, by pomóc Ukrainie – i krajów bałtyckich – w dużej mierze stoi za twierdzeniami, że przesunięcie środka ciężkości Europy na wschód już się odbywa. Swoją rolę odgrywa też geografia: historia Europy rozgrywa się na wschodzie, co stawia Warszawę w centrum europejskiej polityki. Ale bycie w centrum to nie to samo, co kształtowanie agendy UE”.

Maciej Zakrocki

 

 

 

COPYRIGHTS BCC
CREATED BY 2SIDES.PL