Coraz trudniej jest zrozumieć argumenty politologów, którzy po kolejnej anty-unijnej wypowiedzi przedstawicieli obozu władzy tłumaczą machając ręką, że było to „na użytek wewnętrzny”. Zbliżają się wybory, będzie licytacja w obozie prawicy, kto jest „za Unią”, a kto „za, ale nie taką jak teraz, bo do innej wstępowaliśmy”, a kto będzie mówił, że trzeba rozważyć „czy członkostwo w takiej organizacji jeszcze nam się opłaca”. Nie! Nie wolno tego lekceważyć! Po pierwsze niemądre gadanie „na użytek wewnętrzny” jest dobrze słyszane także „na zewnątrz”. I analizowane, na ile Polska pod rządami tej formacji jest wiarygodnym partnerem. Po drugie: wiele z tych wypowiedzi to historie na granicy absurdu, a może nawet tę granicę przekraczające.
Bogdan Rzońca, doktor nauk ekonomicznych, poseł do Parlamentu Europejskiego obecnej kadencji w wywiadzie dla telewizji wPolsce.pl przekonywał: Komisja Europejska buduje nowe państwo europejskie i chcą zdążyć przed wyborami do Parlamentu Europejskiego za dwa lata. Propozycja ta nie ma nic wspólnego z traktatami. Polska jest więc szczególnie atakowana, gdyż nie godzi się na dyktat KE i Donalda Tuska. Ktoś powie, po co zajmować się tego typu wypowiedziami? Uważam, że jednak trzeba, bo pan poseł zwyczajnie straszy ludzi mówiąc takie rzeczy w zaprzyjaźnionych mediach, bo wie, że przychylny mu autor wywiadu nie zapyta o szczegóły tego niecnego planu. A
pytanie są oczywiste: jak Komisja Europejska może zbudować nowe państwo? Na podstawie jakich praw i kompetencji? Kto jej na to pozwoli? Każda najmniejsza zmiana systemowa UE, a co dopiero traktatowa wymaga jednomyślnej zgody wszystkich rządów! Donald Tusk z jakiego poziomu miałby całej Unii cokolwiek „dyktować”? Już nie jest ani szefem Rady Europejskiej, a nawet Europejskiej Partii Ludowej. I do wyborów europejskich za dwa lata nie może pełnić żadnej znaczącej funkcji w UE, bo właśnie do wyborów trwają kadencje obecnych gremiów! Trzy zdania, a ile głupot!
Pan poseł w kolejnych trzech zdaniach poszedł dalej. Nie chcemy euro, gdyż kryzys w jego strefie dopiero się zaczyna. Stopy procentowe będą tam rosły. Donald Tusk jest agentem wpływu Unii Europejskiej w Polsce i chce, byśmy przestali istnieć jako niepodległe państwo. Tu wyjaśnia się przyczyna wygłaszania zadziwiających tez. To po prostu echo słynnej wypowiedzi prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który o perspektywie przyjęcia przez Polskę euro mówił tak: „Wszystkich oczywiście nie przekonamy, niektórzy chcą trwać w głupocie, złudzeniach, inni cynicznie liczą na fortuny, które zarobią na jakimś zniewalaniu Polski. Operacja ewentualnej zmiany złotego na euro byłaby dla spekulantów mających dostęp do odpowiedniej wiedzy okazją do zarobienia miliardów. Ale reszta powinna zrozumieć i przyjąć, że próbuje się nam zabrać wolność, suwerenność i jeszcze nas obrabować”. Czyli lider partii nadał ton, więc pozostali członkowie orkiestry go po prostu podchwycili.
Tylko po co w ogóle jest dzisiaj poruszany temat euro? Oczywiście „na użytek wewnętrzny”! Przed każdymi wyborami PiS straszy euro, drożyzną po przyjęciu wspólnej waluty, utratą narodowego wpływu na politykę pieniężną, etc. Czytelnicy Biuletynu BCC dobrze wiedzą, że wejście do strefy zajmuje lata, że wymaga restrykcyjnej polityki monetarnej, ustabilizowanych finansów państwa, utrzymywanego w ryzach kursu złotego. Potrzebna jest wreszcie zmiana konstytucji, do której z kolei potrzebna jest odpowiednia sejmowa większość, trudna do wyobrażenia nawet przy zmianie ekipy rządzącej po kolejnych wyborach. A zatem wywołano temat sztucznie, całkowicie w oderwaniu od
jakichkolwiek realiów. Problem w tym, że budowanie takiej narracji przez lata zostawia trwały ślad u części wyborców/odbiorców. Tworzy swoistą koalicję anty-euro, która wystarczająco liczna może rzeczywiście zablokować nasze wejście do strefy w przyszłości. Trzeba zatem odświeżyć koalicję proeuro, której zadaniem powinno być mówienie prawdy o możliwościach, szansach, zagrożeniach wynikających z przyjęcia wspólnej waluty. Nie można tej dyskusji zostawić populistom i umożliwiaćrozprzestrzenianie się fałszywych tez.
Tym bardziej, że paradoksalnie mamy teraz na taką poważną rozmowę dobry czas. Zgodnie z badaniami CBOS-u w roku 2002, jeszcze przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, ale tuż po wprowadzeniu euro w większości krajów ówczesnej Piętnastki, niemal dwie trzecie Polaków (64%) wyrażało zgodę na zastąpienie złotego europejskim pieniądzem. Już po akcesji poparcie dla przystąpienia naszego kraju do strefy euro wyraźnie osłabło. W latach 2007-2008 odsetki zwolenników i przeciwników przyjęcia tej waluty były zbliżone. W pierwszym kwartale 2009 roku, po
przystąpieniu Słowacji do strefy euro i w okresie dyskusji nad możliwością szybkiego przyjęcia euro przez Polskę, poparcie dla wprowadzenia wspólnej waluty europejskiej zwiększyło się do 52%. Potem jednak wybuchł kryzys finansowy i euro kojarzyło się z bankructwem Grecji oraz planem pomocy, do której mieli dołożyć się też biedniejsi per capita Słowacy. Te fakty w połączeniu z rozkręcającą się polityczną kampanią krajowych przeciwników euro spowodowały, że w dołku poparcie dla wspólnej waluty spadło do 22%!
W 2015 roku, gdy też mieliśmy wybory i to na dodatek zarówno prezydenckie jak i parlamentarne, Andrzej Duda, wówczas kandydat PiS-u w wyborach prezydenckich pojechał na Słowację do miejscowości Skalite i zrobił zakupy spożywcze. Następnie udał się do Milówki w woj. Śląskim, zrobił identyczne zakupy i wyszło, że zapłacił ok. 17 złotych mniej. Wniosek był prosty: euro to drożyzna. Zapewniał więc, że pod jego prezydenckimi rządami Polacy mogą się nie obawiać, że zostaną skrzywdzeni europejską walutą. Podobne zabiegi inni politycy, kandydaci na posłów stosowali podczas kampanii wyborczej do sejmu pokazując na przygranicznych bazarach a to Litwinów z jednej strony (Litwa od 1 stycznia 2015 roku miała euro), a to Niemców z drugiej z pełnymi siatami zakupów.
Kupują u nas, bo u nas jest taniej – wiadomo dlaczego! Nikt nie tłumaczył, że to skutek siły euro w stosunku do złotego i że gdyby za jedno euro otrzymywali 2-3 złote, to bardziej opłacalne zakupy robiliby u siebie. Ale teraz mamy zmianę!
Ostatni Eurobaromter z czerwca tego roku wskazał, że 60% Polaków wyraża aprobatę dla przyjęcie euro – w tym 31% było „raczej za”, a 29% „zdecydowanie za”! To oczywiście skutek dużego tąpnięcia złotego: 4,6, a często 4,7 to od miesięcy normalka, a 6 lipca mieliśmy 4,79. Analitycy podkreślali, że to najgorszy kurs naszej, narodowej waluty od 20 lat! Mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem wyprzedaży złotego, co dla ekipy rządzącej nie było powodem do dumy, a jednak prezes NBP Adam Glapiński na konferencji 8 sierpnia powtarzał: „Własna waluta i polityka pieniężna działają jak swoiste tarcze, które chronią gospodarkę przed negatywnymi skutkami globalnych szoków; natomiast euro na pewno taką tarczą nie jest.(…) Krótko mówiąc, rezygnacja z własnej waluty w obecnych uwarunkowaniach
byłaby dla Polski ogromnym i kosztownym błędem”. Wydaje się jednak, że przedsiębiorcy nie podzieliliby bez zastrzeżeń tych poglądów. Z tegorocznych danych GUS z pierwszego kwartału wynika, że nasz eksport do Niemiec sięgnął 22,0 mld EUR, do pozostałych krajów strefy – 25,5 mld EUR. Z kolei import z Niemiec sięgnął 17,6 mld EUR, a z pozostałych państw – 7,7 mld EUR. Są to imponujące wyniki, ale jednocześnie pokazują skalę bólu głowy szefów firm, codziennie z trwogą sprawdzających kurs wymiany. Tymczasem pan prezes Adam Glapiński w wywiadzie z 19 sierpnia – jaka zgodność z odgórnym przekazem! – mówił: „Od jakiegoś roku mówi się, że zadanie wyznaczone
przez Brukselę dla Tuska to nie tylko obalenie przez niego istniejącego w Polsce rządu i wprowadzenie naszego kraju na kurs do strefy euro. Po zrealizowaniu tych zadań Tusk ma wrócić do Brukseli, zostać szefem Komisji Europejskiej i realizować przyspieszoną budowę państwa europejskiego”.
Prof. Dariusz Rosati tak skomentował te rewelacje: „Glapińskiemu straszak niemiecki nie wystarcza, więc straszy nas wprowadzeniem euro. Ale my się euro nie boimy, panie prezesie, bo akurat inflacja w strefie euro jest o połowę niższa niż Polsce, a stopy procentowe są 14 razy niższe (!). A co jeszcze ważniejsze, wprowadzenie euro uniemożliwiłoby Glapińskiemu drukowanie złotych po to, żeby Kaczyński mógł mieć kasę na przekupywanie wyborców i swoje megalomańskie pomysły w rodzaju CPK. Choćby dlatego euro byłoby dla Polski korzystne”. Warto zwrócić uwagę, że niedawno ukazała się książka pana profesora „Euro: mity i fakty”, w której jest mnóstwo spokojnej analizy i przede wszystkim prawdy o wspólnej walucie i możliwych skutkach pojawienia się jej w Polsce.
W tej nasilającej się kampanii pełnej dziwnych teorii spiskowych pojawił się w minionym tygodniu jeszcze jeden wątek, może nawet groźniejszy. Oto prof. Zdzisław Krasnodębski, który jak sam często podkreśla nie jest członkiem PiS-u, tylko startował do Parlamentu Europejskiego z list tej partii powiedział kilka zdań, które wywołały co najmniej zdziwienie. „Zagrożenie dla naszej suwerenności ze strony Zachodu jest większe niż ze strony Wschodu. (…) Oczywiście Rosja jest brutalna, Rosja może wypowiedzieć nam wojnę. Ale Polacy wiedzą, w sensie duchowym czy psychologicznym, jak z takim niebezpieczeństwem się obejść. Putin nas nie dzieli, tylko łączy. No a z taką Unią nie jest to już proste, bo mami pieniędzmi, siłą miękką, na pewno atrakcyjnością”.
Gdy zaczęła się afera, w kolejnym wywiadzie dla wpolityce.pl pan profesor wyjaśniał swoje intencje: „Ja mówiłem tylko o tym, że te zagrożenia, które płyną ze strony Unii, tych zakusów centralistycznych, poszerzania się kompetencji (zresztą niezgodnych z prawem europejskim), to także wyzwanie dla naszej suwerenności. Bardziej skomplikowane, bo zupełnie innej natury. Dużo mówiłem w tym wywiadzie, że Unia Europejska jest atrakcyjna, ma siłę finansową, rzesze dobrze wyszkolonych urzędników i prawników, dysponuje wielką, choć miękką, siłą itd. Zagrożeniem dla nas jest UE zdominowana przez obecną opcję lewicowo-zielono-liberalną, nie szanująca państw członkowskich rządzonych przez inne opcje polityczne. A dlatego, że dla wielu ludzi jest to niebezpieczeństwo nieznane, trochę niedostrzegane, dzielące Polaków, jest to w tym sensie zagrożenie większe. I tylko tyle”.
A może „aż tyle”, bo jednak tego typu rozważania są dobre na uczelnianym seminarium, teoretyzować można w gronie europeistów. Ale dla ludzi, którzy codziennie widzą obrazy ze wschodniej Ukrainy, niuansowanie zagrożeń ze strony Unii, którą współtworzymy i do której Ukraina bardzo chce wstąpić (!) i jednoczesne mówienie o większym zagrożeniu z Zachodu niż Wschodu, musi uruchamiać dzwonki alarmowe. Tym bardziej że drugi profesor z obozu władzy, specjalizujący się w prawie europejskim, także poseł do PE od kilku kadencji czyli Karol Karski, w rozmowie z Polskim Radiem był łaskaw powiedzieć: „Jak uczy historia, zagrożenie dla Polski płynie z obu kierunków. I Niemcy, szeroko rozumiane, i Wschód szeroko rozumiany jako Rosja z przyległościami zawsze chciały podporządkować (sobie – red.) Polskę”.
Nie powinno się lekceważyć tych wypowiedzi, nie machać ręką, że „na użytek wewnętrzny”. W Berlinie, Paryżu, Brukseli potrafią czytać. Ze zrozumieniem! Tłumaczenie, że wszystkiemu jest winna opcja „lewicowo-zielono-liberalna, nie szanująca państw członkowskich rządzonych przez inne opcje polityczne” jest zbyt dużym uproszczeniem. Lepiej wypowiadać się rozważnie, szukać przyjaciół, nie wrogów, szczególnie na Zachodzie. Unia Europejska jest naszą organizacją, jesteśmy w niej dobrowolnie i bardzo – dzięki członkostwu w niej – Polska zmieniła się na korzyść. Dzisiaj jest dodatkowym gwarantem naszego bezpieczeństwa. Dlatego na koniec zwrócę uwagę na jeszcze jedną groźną tendencję: oto w piątek w Strachocinie odbyła się uroczystość uruchomienia połączenia gazowego między Polską i Słowacją. Ten interkonektor jest szalenie ważnym elementem budowy
przez Unię Europejską bezpieczeństwa energetycznego Wspólnoty. Na otwarciu – poza premierem Słowacji Eduardem Hegerem, byli także premier Mateusz Morawiecki i pani minister Anna Moskwa. Ani słowem się nie zająknęli, że 40% tej inwestycji było sfinansowane z budżetu UE! Nie możemy pozwalać, by takie informacje były przemilczane, by „wymazywano” UE i jej znaczenie. Z Zachodu nie idzie do nas zagrożenie, ale pomoc i zwiększanie naszego bezpieczeństwa.
Prezes Jarosław Kaczyński dzisiaj o perspektywie wejścia do strefy euro mówi tak: „Wszystkich oczywiście nie przekonamy, niektórzy chcą trwać w głupocie, złudzeniach, inni cynicznie licząna fortuny, które zarobią na jakimś zniewalaniu Polski. Operacja ewentualnej zmiany złotego na euro byłaby dla spekulantów mających dostęp do odpowiedniej wiedzy okazją do zarobienia miliardów. Ale reszta powinna zrozumieć i przyjąć, że próbuje się nam zabrać wolność, suwerenność i jeszcze nas obrabować”. Myślę, że to najwyższy czas, by BCC, ale też inne środowiska wróciły do czasu sprzed akcesji i wznowiły kampanię informacyjną, edukacyjną dotyczącą integracji europejskiej. Za chwilę bowiem ta zmasowana kampania obozu rządzącego, mocno wspierana przez prorządowe media, intensywnie finansowane przez spółki skarbu państwa, zacznie przynosić efekty. Najpierw się okaże,
że poradzimy sobie świetnie bez pieniędzy z KPO, a za chwilę, że i bez Unii Europejskiej.
Maciej Zakrocki