BCC KOBIETY - PRAWDZIWE HISTORIE
poznaj nasze bohaterki i ich historie
Agata Sobol
Będąc młodą prawniczką… we Włoszech
Jako młoda dziewczyna żyłam w kulcie mojej mamy: dynamicznego prawnika o świetnej wiedzy merytorycznej w swojej dziedzinie. Fascynował mnie świat zawodowy prawników, ich zmagania z interpretacją prawa, z przeciwnikami procesowymi, z intrygami życiowymi i biznesowymi, z których powstawały później sprawy dla prawników. Frapowało mnie to, że mama wracała do domu przed północą, rozemocjonowana swoimi sprawami i pozwalała swoimi opowieściami również mnie być częścią tego niesamowitego świata. Moja mama nie stała przy kuchni (lub robiła to bardzo rzadko), nie chodziła na nudne szkolne zebrania, tylko doradzała przy przekształceniach państwowych przedsiębiorstw, zasiadała w radach nadzorczych. Trzęśli się przed nią wszyscy, w szczególności ponoć mężczyźni.
Zastanawiałam się, czy też będę miała tyle szczęścia, by robić w życiu to, co będzie mnie pasjonować i pozwoli mi żyć tym w pełni. Chciałam być niezależna, chciałam mieć specyficzną wiedzę, która miałaby wartość w praktyce. Chciałam być prawnikiem. Takim jak mama.
Patrząc na nią i słuchając jej wydawało mi się, że wszystko jest możliwe do osiągnięcia, wystarczy tylko chcieć i mieć odwagę. Po latach zostałam prawnikiem, pasjonuje mnie moja praca, a wykonuję ją zagranicą. Odwagi trzeba mieć dużo, bo życie to jedno wielkie wyzwanie, ale w moim przypadku pogoń za ideałem, za wizją mojej zapracowanej, ale rozpromienionej mamy, pomagała mi przez lata walczyć z przeciwnościami losu lub nie zwracać na nie uwagi i wytrwale dążyć do celu.
Jestem zatem szczęściarą. Nie dlatego, że mieszkam we Włoszech (najpiękniejszy kraj na świecie), ale dlatego, że… mieszkam w północnych Włoszech. I że żyję tu w dzisiejszych czasach. Kobiety z wcześniejszych pokoleń – choćby mej włoskiej teściowej – marzyły o tym, by osiągnąć w życiu coś więcej aniżeli założenie rodziny. Pragnęły uczęszczać na wykłady na uniwersytecie, bo miały z tym problem – bynajmniej nie z powodów finansowych, ale dlatego, że musiałyby opuścić rodzinny dom i mieszkać w obcym mieście w domu studenta; dla typowego ojca rodziny z południowych Włoch było to nie do przyjęcia. Wielu kobietom marzyły się studia na wydziale, po którym mogłyby wykonywać zawód inny niż nauczycielka. Niespełnienie tych marzeń pozostawało jak malutki kamyk na sercu, który od czasu do czasu stawał się odczuwalny i serce bolało.
Tymczasem mój tata był dumny z tego, że będę studiować prawo i że zjeździłam sama całą Europę, żeby dorabiać w wakacje; robiłam to, odkąd skończyłam siedemnaście lat – we włoskich realiach otarłoby się to o skandal (co do zasady w bardziej odległych czasach, ale w wyjątkowych przypadkach niestety jeszcze dziś). Mój tata nie wymagał ode mnie porzucenia marzeń z powodu stereotypów i tego, co w danym momencie mogło się wydawać społecznie akceptowalne.
To, jak dużo szczęścia miałam w młodości w Polsce, zrozumiałam dopiero wtedy, gdy po studiach przeniosłam się do Włoch. Zrozumiałam to nie tylko na smutnym przykładzie kobiet w mojej włoskiej rodzinie (a nie były to wyjątki), ale też w moim miejscu pracy. Po pierwsze, byłam najmłodszym aplikantem we włoskiej kancelarii, bo we Włoszech studenci wydziału prawa w latach 90. i w pierwszych latach dwutysięcznych studiowali o wiele dłużej niż my w Polsce (zamiast pięciu lat, nawet siedem lub więcej).
Po drugie, jestem kobietą, a różnicę między prawnikiem-kobietą a prawnikiem-mężczyzną odczułam dopiero we Włoszech. Prawnik to zawód zaufania. Klient nawiązuje z prawnikiem relację polegającą na zaufaniu: powierzam ci swoje sprawy, bo wierzę, że mi pomożesz mi (czyli masz odpowiednią wiedzę) i ufam tobie (czyli myślę, że umiesz tę wiedzę wykorzystać z korzyścią dla mnie). Prawnik-mężczyzna pozyskuje szybko zaufanie przeciętnego włoskiego klienta, prawnik-kobieta musi się o wiele bardziej natrudzić, zanim takie zaufanie uzyska. Przeciętny włoski klient to mały-średni przedsiębiorca, działalność prowadzona rodzinnie przez ‘capo famiglia’, czy głowę rodziny: mężczyznę. Najczęściej w wieku 70 lat lub więcej. Rzadko zdarzało się, że przeciętny włoski klient ufał i czuł się bezpiecznie pod opieką prawnika-kobiety, co gorsza – młodego prawnika-kobiety. Nie raz zdarzały się komentarze po wejściu na spotkanie lub po pojawieniu się przed salą rozpraw: „A kiedy przyjdzie pan mecenas?”. Moja odpowiedź: „Niestety, dziś panem mecenasem będę ja” nie wszystkich uspokajała.
Te dialogi mogą się dziś wydawać surrealistyczne. Były jednak prawdziwe. I pozostają zapisem czasów. Dla mnie to przeszłość, bo nie jestem już młodym prawnikiem, pomimo iż jestem prawnikiem-kobietą. Poza tym nauczyłam się, że niekoniecznie z każdym musimy pracować lub mieć do czynienia, możemy mu też powiedzieć wprost, co myślimy o takim podejściu. Na przykład tak: „Ja nie jestem Włoszką, może u was to normalne. Ala tam, skąd pochodzę, nie jest”. I zamykamy temat.
Chcesz podzielić się własną historią?
Bądź wsparciem i inspiracją. Zapraszamy do kontaktu: