Wydawało się, że doniesienia z terenów, które armia ukraińska zajęła po wycofujących się oddziałach rosyjskich będą wystarczającym wstrząsem dla świata, by mocniej uderzyć w putinowską Rosję. Jednak, gdy ambasadorowie przy UE siedli w minioną środę nad piątym pakietem sankcji było wiadomo, że główne źródło dochodów agresora, czyli ropa i gaz w nim się nie znajdą. W Polsce rządzący eksponowali hipokryzję rządów w Berlinie czy Paryżu, mniej przeszkadzał im Wiktor Orban, który jasno powiedział, że z tych surowców nie zrezygnuje. A – przypomnijmy – sankcje można nałożyć jednomyślnie. I tak piąty pakiet jest, ale ciągle Rosja ma za co prowadzić wojnę.
Co ostatecznie dołożono do poprzednich sankcji? Znalazł się w nich węgiel, a dokładnie – zakaz zakupu, importu lub transferu węgla i innych stałych paliw kopalnych do UE, jeżeli pochodzą one z Rosji lub są eksportowane z Rosji. Nie dość, że to niewielka strata dla Moskwy, to na dodatek ma to wejść od sierpnia 2022 r.! „Co mamy w piątym pakiecie? Węgiel!? To niedorzeczne! To tylko 3% importu z Rosji” – grzmiał z trybuny Parlamentu Europejskiego Guy Verhofstadt. Rzeczywiście – zdaniem Rady UE import węgla do Unii ma obecnie wartość 8 mld EUR rocznie. Tymczasem dziennie płacimy blisko 1 mld euro za ropę i gaz!
Dalej na liście sankcji mamy: zakaz wobec rosyjskich i białoruskich przedsiębiorstw transportu drogowego, uniemożliwiający im przewóz towarów w UE, w tym tranzyt. Odstępstwa dotyczą niektórych towarów, takich jak produkty farmaceutyczne, medyczne i rolno-spożywcze (w tym pszenica), oraz transportu drogowego w celach humanitarnych. Inne zakazy eksportowe dotyczą eksportu paliwa do silników odrzutowych, komputerów kwantowych i zaawansowanych półprzewodników, wysokiej klasy elektroniki, oprogramowania, newralgicznych maszyn i sprzętu transportowego. Jeśli chodzi o nowe zakazy importowe, to nie będzie wolno kupować tam drewna, cementu, nawozów, owoców morza. Sam zakaz eksportu i importu ma wartość odpowiednio 10 mld EUR i 5,5 mld EUR.
Wprowadzono też ogólnounijny zakaz udziału rosyjskich przedsiębiorstw w zamówieniach publicznych w państwach członkowskich, wykluczenie jakiegokolwiek wsparcia finansowego dla rosyjskich organów publicznych, rozszerzono zakaz depozytów w portfelach do przechowywania kryptoaktywów oraz zakaz sprzedaży Rosji i Białorusi lub osobom fizycznym, osobom prawnym, podmiotom i organom w Rosji i Białorusi banknotów i zbywalnych papierów wartościowych denominowanych w jakiejkolwiek urzędowej walucie państwa członkowskiego UE. Dodatkowo Rada postanowiła nałożyć sankcje na przedsiębiorstwa, których produkty lub technologie odegrały rolę w inwazji, na kluczowych oligarchów i przedsiębiorców, wysokich rangą urzędników Kremla, osoby rozpowszechniające dezinformację i manipulujące informacjami oraz systematycznie rozpowszechniające narrację Kremla na temat rosyjskiej agresji wojennej na Ukrainę, a także na członków rodzin osób już objętych sankcjami, tak by niemożliwe było obchodzenie unijnych sankcji.
Gdy pracowano nad tym pakietem Parlament Europejski miał sesję plenarną w Strasburgu. Posłowie postanowili przyjąć rezolucję, która miała być polityczną presją na rządy, by te zdobyły się w końcu na stanowcze działania. Podczas dyskusji nad rezolucją głos zabrał między innymi były premier RP prof. Marek Belka: „Gdy rosyjskie wojska gwałcą ukraińskie kobiety i dziewczynki, niektórzy mają czelność wspominać o nieopłacalności odejścia od rosyjskich paliw kopalnych. Gdy Rosjanie plądrują ukraińskie domy i sklepy, starając się wywieźć z tego kraju nawet patelnie, są w Europie tacy, dla których ważniejsze jest nadal prosperity europejskie oraz, a jakże, na rynku rosyjskim”. I dalej pan profesor apelował: „Postawmy sprawę jasno: musimy powiedzieć „nie” rosyjskiej paliwowej smyczy, a majątki oligarchów należy skonfiskować na rzecz odbudowy Ukrainy. Sankcje mają boleć zwykłych Rosjan, a zbrodniarzy należy dopaść i ukarać”.
W rezolucji przyjętej miażdżącą większością głosów (513 europosłów było za, 22 przeciwko, 19 wstrzymało się) Parlament Europejski w punkcie 17 wzywa, aby natychmiast nałożyć pełne embargo na import ropy naftowej, węgla, paliwa jądrowego i gazu z Rosji, całkowicie zrezygnować z gazociągów Nordstream 1 i Nordstream 2 oraz przedstawić plan dalszego zapewniania bezpieczeństwa dostaw energii do UE w perspektywie krótkoterminowej. Można spytać, po co posłowie taki dokument przyjęli, skoro wiedzieli, że na taki ruch nie ma zgody kilku rządów. Uznali jednak, że warto, że zawsze muszą być krok przed rządami czyli Radą UE, bo zwykle po jakimś czasie rządy ulegają presji. W końcu posłowie w Parlamencie Europejskim są wybierani, są skoncentrowaną europejską opinią publiczną, której politycy w poszczególnych stolicach nie mogą lekceważyć. Ale też nie można wykluczyć, że w tej sprawie nie zawsze dobrze odczytują faktyczne przekonania Europejczyków.
Ważnym elementem w tej grze będzie… ostateczny wynik wyborów we Francji. Okazało się bowiem, że jak Emanuel Macron rzucił hasło embarga na ropę, a Marin Le Pen obiecała, że tego typu sankcji nie poprze, to Macronowi poparcie spadło, a Le Pen wzrosło. Okazuje się, że w niektórych państwach lęk przed obniżeniem jakości życia jest silniejszy, niż lęk przed Rosją. Co więcej, wielu ludzi nie ma problemu z popieraniem osoby, która otwarcie mówi o swoich bliskich relacjach z Putinem, o tym, że na działalność swojej partii brała pożyczki z rosyjskich banków. Przegrana Macrona w II turze będzie sygnałem, że trzeba uważać, by w kolejnych państwach do głosu nie zaczęli dochodzić przyjaciele Kremla, bo to dla Unii Europejskiej będzie katastrofa. Z tego powodu może trzeba zrozumieć wstrzemięźliwość w nakładaniu sankcji na ropę i gaz, bo oczywistym ich skutkiem będzie wzrost kosztów życia, wyższa inflacja, spowolnienie gospodarcze czyli to wszystko, co jest znakomitym paliwem politycznym dla populistów. Jeśli jednak obecny prezydent wyraźnie wygra, może to odsunąć lęk przed prorosyjskimi populistami i ułatwić wprowadzenie sankcji na ropę i gaz.
W ciekawej sytuacji znalazł się obóz rządzący w Polsce. Premier Mateusz Morawiecki, jak można było to odczytywać w polskiej debacie, był najodważniejszy w całej Europie w sprawie sankcji, najgłośniej wzywał do ostrych działań, przy okazji mocno atakując kanclerza Niemiec czy właśnie prezydenta Francji. Szczególnie bezpardonowo odnosił się do częstych rozmów telefonicznych Macrona z Putinem: „Ze zbrodniarzami się nie debatuje. Zbrodniarzy trzeba zwalczać. Negocjowalibyście z Hitlerem, ze Stalinem, z Pol Potem?” — pytał Morawiecki. Macron tłumaczył, że z Putinem rozmawia o zawieszeniu broni, humanitarnym rozejmie, tak jak robi to kanclerz Niemiec Olaf Scholz oraz inni europejscy przywódcy. „Myślę, że to mój obowiązek, bez samozadowolenia i bez naiwności” – dowodził francuski prezydent, ale oczywiście na tym nie poprzestał. W wywiadzie dla telewizji TF1 zarzucił polskiemu premierowi, że ten wielokrotnie spotykał się z jego główną konkurentką Marine Le Pen. Jak stwierdził, spotkania te miały charakter „wsparcia dla jej ambicji na francuskiej scenie politycznej”. Niepotrzebnie dorzucił: „Polski premier jest skrajnie prawicowym antysemitą, zakazującym LGBT”.
Można mieć bardzo jednoznaczne poglądy co do sensu rozmów z Putinem, można być przekonanym co do sankcji na ropę i gaz, ale czy z tego powodu trzeba szukać konfliktu z kolejnym przywódcą europejskim, na dodatek sprawującym akurat prezydencję w Radzie UE? Jaki jest sens w czasie finału kampanii wyborczej zabierać głos, który może być odbierany jako próba zdezawuowania jednego z kandydatów? Tym bardziej, że premier Morawiecki bardzo łagodnie traktował w tym samy czasie Wiktora Orbana, który w sprawie sankcji na ropę i gaz, pomocy dla walczącej Ukrainy wypowiadał się wielokrotnie bardziej skandalicznie! Pamiętamy, jak wśród swoich przeciwników w kampanii wyborczej umieścił prezydenta Zelenskiego, jak bez wahania zapowiedział, że za gaz i ropę może płacić rublami, a zdjęcia z Buczy może nie są prawdziwe, bo przecież żyjemy w czasach, w których nie możemy być pewni co naprawdę widzimy. Tu trzeba oddać sprawiedliwość, że prezes Kaczyński nie wytrzymał i Orbana skrytykował, a nawet wysyłał do okulisty.
Wszystko to każe dzisiaj postawić ważne pytanie: czy PiS dalej będzie budował nową rodzinę polityczną właśnie z Orbanem, Le Pen, Santiago Abascalem (lider hiszpańskiej partii Vox), Salvinim czy Georgią Meloni (szefowa partii Bracia Włosi)? Czy może być w Polsce bardzo antyputinowski, a w Europie przyjaźnić się z przyjaciółmi Putina? Czy projekt zarysowany podczas tzw. szczytu warszawskiego w grudniu 2021 roku będzie realizowany? Witold Waszczykowski w wywiadzie dla Rzeczpospolitej z 4 kwietnia na to pytanie odpowiedział tak: „Mam nadzieję, że będzie. Porozumienie partii konserwatywnych jest oparty na kwestiach europejskich. Inaczej chcemy zbudować UE i tutaj wiele nas łączy, natomiast wiele też nas dzieli. Z panem Salvinim dzielił nas jakiś czas temu stosunek do Rosji, wytłumaczyliśmy mu w czasie wizyt w Polsce i zmienił ten stosunek. Pani Le Pen miała inny stosunek do Rosji i zmieniła ten stosunek”. No cóż, chyba tej zmiany, którą widzi były szef dyplomacji, inni jakoś nie dostrzegają.
Widzą natomiast, że polski rząd dalej brnie w spór ze Wspólnotą, że jest gotów stracić szansę, jaką dają pieniądze z Funduszu Odbudowy i Odporności, byle tylko nie ugiąć się pod „naciskiem Brukseli”. Ursula von der Leyen była w Warszawie w ostatnią sobotę, ale nie przywiozła – jak niektórzy spekulowali – pozytywnej opinii dla polskiego KPO. Bo nie mogła przywieźć, gdyż dalej nie spełnione są warunki określone w wyrokach TSUE dotyczące Izby Dyscyplinarnej, KRS i przywrócenia do pracy zawieszonych sędziów. Pełne odrazy komentarze, kim to trzeba być, by Polsce tak pięknie pomagającej milionom uchodźców blokować pieniądze nie zrobią wrażenia. Dość precyzyjnie mówił o tym w Strasburgu w minioną środę holenderski poseł z chadeckiej grupy Jeroen Lenaers: „Pozwolę sobie powiedzieć jasno: pomaganie państwom członkowskim w radzeniu sobie z bezprecedensowym kryzysem nigdy nie powinno odbywać się kosztem przemilczenia kwestii praworządności w kraju, po prostu dlatego, że byłoby to cyniczne. W chwili, gdy Ukraińcy walczą i umierają za wartości takie jak wolność, praworządność i demokracja, cynizmem byłoby przymknąć oko na atak na te same wartości w kraju. Jeśli już, to Rosja Putina powinna być dla nas wszystkich surowym ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwami systemu, w którym kontrola i równowaga, demokracja i rządy prawa przestały istnieć” .
Co miał do powiedzenia Patryk Jaki, który – co warto podkreślić – mówił w imieniu Europejskich Konserwatystów i Reformatorów czyli całej grupy, w której są wszyscy posłowie z PiS-u: „Wy już przegraliście, bo moralnie jesteście po stronie zła. Całe szczęście, że są narody w Europie, którym los Ukraińców nie jest obojętny, takie jak Polska, która bardzo dobrze wie, co dzisiaj Ukraińcy przeżywają, dlatego że w Polsce żyją jeszcze ludzie, którzy bardzo dobrze pamiętają, jak Niemcy palili dzieci prosto w piecach. Pamiętają rzeź Woli, pamiętają ludobójstwo w Warszawie i w całym kraju. I do dzisiaj Niemcy za to nic nie zapłaciły. A dzisiaj chcą być arbitrami moralności i chcą pouczać wszystkich, co to znaczy praworządność.
Źle to wszystko wróży, a nawet dowodzi, że dalej są w naszym obozie władzy ludzie, którzy uważają, że osłabianie Unii Europejskiej, utrzymywanie głębokich w niej podziałów jest dla Polski dobre. Co jeszcze musi zrobić kremlowska władza, by przejrzeć na oczy i zrozumieć, że naszą racją stanu jest jak najsilniejsza Wspólnota, także wspólnota demokratycznych wartości, że tylko tak możemy skutecznie przeciwstawić się imperialnym zakusom Moskwy. Czy jest w obozie władzy refleksja co do możliwych skutków wygrania prezydenckich wyborów przez Marine Le Pen? Czy przez najbliższe dwa tygodnie przed drugą turą ktoś znowu będzie pokrzykiwał na Macrona? Może warto do takich refleksji przywołać słowa byłego prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa, który z rozmarzeniem mówił, że „Eurazja rozciąga się od Władywostoku po Lizbonę”… Zachęcam do takiej refleksji i to w miarę szybko.
Maciej Zakrocki