Nie będzie 4,7 mld euro dla Polski w tym roku. Mogą też być kłopoty z funduszami z tradycyjnego, 7-letniego budżetu Unii Europejskiej, bo mechanizm “pieniądze za praworządność” za chwilę będzie stosowany w praktyce. Rządzący dalej nie zmieniają taktyki działania: próbujący jeszcze szukać łagodniejszego języka w dialogu z Unią Europejską premier Mateusz Morawiecki, za chwilę jest “zagłuszony” retoryką swojego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, który proponuje np. zawieszenie wpłat naszej składki członkowskiej. Coraz częściej nawet wybitni eksperci od uprawiania polityki stawiają pytanie: o co tu chodzi?
To pytanie rozbrzmiało z nową mocą, gdy w miniony piątek dość nieoczekiwanie Sejm przyjął ustawę zwaną potocznie “lex TVN”. Jesteśmy skłóceni z Komisją Europejską, której kolejne “procedury naruszeniowe” wobec Polski popiera zdecydowana większość rządów Wspólnoty. W Parlamencie Europejskim już na każdym posiedzeniu plenarnym toczy się jakaś debata o Polsce, w której też zdecydowana większość potępia działania polskiego rządu, przede wszystkim w kontekście rządów prawa, wolności mediów, praw kobiet, praw mniejszości itp. Gdy poznaliśmy treść umowy koalicyjnej nowego rządu niemieckiego, a więc mówimy o państwie, które jest naszym najlepszym partnerem biznesowym i politycznym, pojawiła się z ust najważniejszego polityka obozu władzy teza, że ekipa pod wodzą Olafa Scholza chce budować IV Rzeszę. No i oczywiście wróciła sprawa odszkodowań za II wojnę światową. Piątkowa decyzja Sejmu oznacza awanturę ze Stanami Zjednoczonymi. Można powtórzyć: o co tu chodzi?
Czasem słychać takie wyjaśnienie: to na “użytek wewnętrzny” albo “to dla utwardzenia swojego elektoratu”. Dzisiaj widać, że to już dawno nieaktualne. Komisja Europejska nie wydała pozytywnej opinii rządowemu KPO, więc nie będzie szybko miliardów, które można wykorzystać “na użytek wewnętrzny”, hojnie obdzielając bliskie politycznie samorządy! Po co konflikt ze Stanami Zjednoczonymi, skoro rząd podkreśla, że nasze bezpieczeństwo zostało zdecydowanie poprawione w wyniku jego działań na rzecz zwiększenia wojskowej obecności wojsk amerykańskich w naszym kraju? Po co apele do świata o twardą politykę wobec Rosji, która gromadzi 100 tys. żołnierzy na granicy z Ukrainą i wspiera Łukaszenkę w wojnie hybrydowej, głównie z naszym krajem, skoro się potem temu światu pokazuje gest Kozakiewicza albo Lichockiej? O co tu chodzi?
W poszukiwaniu odpowiedzi na to nurtujące pytanie można wrócić do idei “wstawania z kolan”. Rząd będzie twardym graczem! Nieważne. kto jest przeciwnikiem, czy Unia Europejska z jednolitym rynkiem i miliardami dla Polski ze wspólnego budżetu, czy Stany Zjednoczone – najpotężniejsze militarnie mocarstwo świata gwarantujące nasze bezpieczeństwo. Jak trzeba, to należy pokazać swoją godność i bronić interesu narodowego wobec wszystkich bez wyjątku. Oczywiście trzeba jeszcze ów interes odpowiednio zdefiniować. Problem w tym, że jakoś słabo idzie ta gra, że mało kto docenia tak prezentowaną postawę godności. Wystarczy sięgnąć po przykłady z ostatnich dni, by pokazać mizerną skuteczność podejmowanych działań, a przecież sukces w polityce mierzy się właśnie poziomem skuteczności.
Brak akceptacji dla KPO spowodował, że przedstawiciele rządu zagrozili blokowaniem decyzji podejmowanych w Unii Europejskiej w każdej sprawie, w której wymagana jest jednomyślność. Pierwszą okazją miało być w sumie niewiele znaczące głosowanie w Radzie Unii Europejskiej: wspólna deklaracja trzech instytucji, Rady, Komisji i Parlamentu Europejskiego w sprawie przyszłych działań legislacyjnych. “Stały Przedstawiciel Polski przy UE Andrzej Sadoś powiedział na spotkaniu, że Polska nie może poprzeć wspólnej deklaracji w sprawie priorytetów legislacyjnych UE na przyszły rok w obecnym kształcie. Polska podniosła, że szczególnie nie może zgodzić się na sformułowania, które otwierają możliwość stosowania środków przez instytucje unijne przeciwko poszczególnym państwem członkowskim, z uzasadnieniem domniemanej ochrony praworządności” – informował urzędnik Rady.
Piękna szarża! I bardzo “godnościowa”, choć trzeba dodać, że najstarsi urzędnicy nie pamiętają podobnego przypadku. Może właśnie to spowodowało błędne rozumowanie polskiego ambasadora, że głosowanie planów legislacyjnych wymaga jednomyślności. Jednak prawnicy Rady szybko wykazali, że w tej procedurze wymagana jest większość kwalifikowana, więc sprzeciw Polski (i oczywiście Węgier) nic nie dał! Deklaracja została przyjęta. Na potwierdzenie mojej uwagi cytuję poniżej opinię Jana Truszczyńskiego, wybitnego eksperta w tej materii, byłego negocjatora członkostwa Polski w UE, a także – jak dzisiaj Andrzej Sadoś – byłego ambasadora RP przy UE, zamieszczoną na FB: “Kolejny idiotyczny i niefachowy ruch rządu p. Morawieckiego. Mierz zamiary na siły! A jak nie umiesz, to nie mierz. Oczywiście, można sobie wyobrazić kontynuację tych rozpaczliwych podskoków, zwłaszcza próby blokowania konkluzji Rady Europejskiej, które muszą być przyjmowane konsensualnie przez wszystkie 27 państw UE. Odradzałbym jednak takie manewry, bowiem, po pierwsze, to się da obejść, a po drugie w niczym nie przybliżą one akceptacji polskiego Krajowego Planu Odbudowy przez Komisję Europejską i przez Radę UE”.
Warto przypomnieć, że jak w przeszłości jakieś rządy nie były od razu gotowe poprzeć jakiegoś projektu (ale tu zawsze chodziło o wielkie sprawy, jak np. wspólna waluta, a nie plan legislacyjny!), to stosowano coś, co się nazywa “mechanizmem wzmocnionej współpracy” między określoną grupą państw i sprawa tak czy inaczej posuwała się do przodu. Stąd uwaga pana Jana Truszczyńskiego, że weto zawsze “da się obejść”.
Innym przykładem dość nieprzemyślanego machania szabelką jest – obok groźby weta – niepłacenie składki członkowskiej zapowiedziane w wywiadzie dla “Financial Timesa” przez ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę. Tu jest kilka poziomów wątpliwości co do tego pomysłu. Jak szybko podliczył Dziennik Gazeta Prawna z 14 grudnia, “w październiku otrzymaliśmy z Brukseli 1,27 mld euro, a przekazaliśmy jej 566 mln euro. Jesteśmy więc na plusie w perspektywie jednego miesiąca o 707 mln euro. Jeśli chodzi o cały zeszły rok, otrzymaliśmy 19 mld euro, a wpłaciliśmy 5,8 mld euro, zysk z członkostwa wyniósł więc 13,2 mld euro”. Tymczasem wstrzymanie płacenia składki może spowodować, że Komisja Europejska będzie przekazywać nam z unijnego budżetu kwoty potrącone o te składki plus 3% odsetek za zwłokę! To jaki sens jest ich nie płacić? Kolejnym skutkiem może być inicjatywa płatników netto, że zaczną też płacić proporcjonalnie mniej. Ale jest jeszcze jedna groźba, od razu dodam niepewna, bo oczywiście nigdy coś takiego nie ćwiczono w dziejach Wspólnoty.
Niepłacenie składki może oznaczać… wykluczenie z procesu podejmowania decyzji. Gdyby te opinie, które słyszałem od urzędników Komisji Europejskiej, potwierdziły służby prawne, to by się okazało, że wprowadzając ten pomysł jednocześnie rząd zlikwidowałby swój drugi plan: blokowania w głosowaniach jednomyślnych! Na koniec tych “piętrowych” rozważań o godnościowej polityce warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną słabość inicjatywy ministra sprawiedliwości: najłatwiej blokować decyzje na Radzie Europejskiej, bo tu jednomyślność jest właściwie zawsze wymagana. Tyle że zgodnie z obyczajem, popartym wyrokiem poprzedniego Trybunału Konstytucyjnego, Polskę na posiedzeniach Rady reprezentuje szef rządu, nie minister. Pytanie zatem jest takie: czy pomysły Zbigniewa Ziobry są “dogadane” z premierem Mateuszem Morawieckim?
Wydaje się, że jednak nie. Problem jednak w tym, że wszystkie te elementy składają się na pozycję negocjacyjną premiera w ważnych sprawach, których w kraju nie załatwi. Musi współdziałać z unijnymi partnerami, budować koalicje forsując ważne dla jego rządu rozwiązania. Tymczasem ostatnia Rada Europejska pokazała ponownie, że w atmosferze, jaka otacza polski rząd, ciężko jest cokolwiek załatwić. Premier, uznając politykę Gazpromu i Unii Europejskiej za źródło wzrostu cen energii, a co za tym idzie – także niebezpiecznego wzrostu inflacji, postanowił zachęcić liderów Unii Europejskiej do reformy systemu handlu emisjami. Uzbroił się w uchwałę sejmu z “jednoznacznym poparciem dla inicjatywy polskiego rządu”, by na szczycie “postawić wniosek o natychmiastowe zawieszenie funkcjonowania unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2 lub o wyłączenie Polski z tego systemu do czasu jego reformy” i pojechał do Brukseli.
Jednak na miejscu okazało się, że nie znalazł zbyt wielu sojuszników (najpełniej poparł go premier Czech). Nikt oczywiście nie kwestionował faktów: cena certyfikatu na jedną tonę CO2 wzrosła z 50 euro w lipcu do ponad 90 euro w zeszłym tygodniu. Ale już diagnoza premiera Morawieckiego, że to efekt m.in. działań spekulacyjnych na tym rynku, nie była podzielona przez wielu liderów. Gdy Komisja Europejska przekonywała, że wzrost cen certyfikatów ETS odpowiada tylko za 10-12% obecnego wzrostu cen energii, a wg ocen dwóch agend unijnych z listopada na rynku ETS obecnie nie widać istotnych zakłóceń, w tym spekulacyjnych, to jej punkt widzenia poparli liderzy Niemiec, Austrii, Danii czy Finlandii. Ostatecznie – jak to wyjaśnił na konferencji prasowej po szczycie Charles Michel, przewodniczący Rady Europejskiej: “Różnice w dyskusji o energii okazały się tak duże, że będziemy kontynuować tę dyskusję w przyszłości”.
Widać więc, że przy obecnej polityce, retoryce, pomysłach na blokowanie głosowań, wiele nie daje się ugrać. Już dzisiaj mogę zapewnić, że PiS w styczniu poniesie na forum unijnym kolejną, spektakularną klęskę. Podczas sesji plenarnej Parlamentu Europejskiego odbędzie się wybór nowego przewodniczącego tej ważnej instytucji. Zgodnie z polityczną umową obecny szef David Sassoli, włoski socjalista, złoży urząd. Europejska Partia Ludowa wystawiła kandydatkę tej rodziny politycznej, Robertę Metsolę z Malty, a Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, a więc grupa, w której rządzi PiS zgłosiła kandydaturę Kosmy Złotowskiego. Wstępne wyliczenia pokazują, że pan poseł może zdobędzie 130 głosów w parlamencie liczącym 705 osób. Z pewnością otrzyma kwiaty, ale na pewno nie będzie liczącym się w grze politykiem o wysokie stanowisko w UE. Pytanie: o co tu zatem chodzi, skoro wiadomo, że przegra i to wyraźnie?
Mija dokładnie 10 lat, gdy Polska kończyła prezydencję w Unii Europejskiej. Na grudniowej sesji w 2011 roku premier polskiego rządu Donald Tusk dokonał podsumowania 6-miesięcznego przywództwa. Obrady prowadził przewodniczący Parlamentu Europejskiego prof. Jerzy Buzek. Wystąpieniu szefa rządu towarzyszyły brawa, a większość posłów po zakończeniu biła brawa na stojąco. W debacie padło wiele ciepłych słów pod adresem Polski i jej sukcesów. Podczas sesji plenarnej w grudniu tego roku, w tej samej sali toczyła się debata “w sprawie podważania praw podstawowych w Polsce, w szczególności w zakresie standardów Europejskiej Konwencji Praw Człowieka oraz Zdrowia i Praw Seksualnych oraz Reprodukcyjnych”…
Wesołych Świąt!
Maciej Zakrocki